Italia po raz pierwszy. Rzymskie wakacje - Rzymskie przygody cz. 2



Tytułem pierwszego wpisu obiecałam opis przygód, jakie nas spotkały w Rzymie, a rozpisałam się tak bardzo o mieście, że zdążyłam powspominać tylko pierwszy dzień 😉. Bez obaw będzie i o przygodach, po prostu pierwsze chwile spędzone w Rzymie najbardziej zapadły mi w pamięci. To nie tak, że przez resztę wyjazdu nie zobaczyłyśmy nic godnego uwagi, czy też nie  spotkało nas  nic ciekawego. Co to, to nie. Po pierwsze - w Wiecznym Mieście nie ma rzeczy, miejsca, czy choćby maleńkiego zakątka, który nie zasługiwałby na uwagę. Po drugie - spotkało nas kilka przygód tak przedziwnych, że po prostu nawet nie wiem od czego zacząć.
Zatem od początku. Jak już wspominałam jedną z opcji noclegu był Couchsurfing. Nie ukrywam, że głównie chodziło o oszczędności, no i liczyłyśmy na to, że „miejscowy” pokaże nam miasto, albo chociaż poleci coś, o czym nie wyczytałybyśmy w przewodniku. Same poszukiwania osoby, która przyjęłaby pod swój dach dwie turystki to już wyzwanie. Ponieważ determinacji nam nie brakowało, po wielu tygodniach pisania  wiadomości w końcu udało się znaleźć kogoś, kto zgodził się nas przygarnąć, i to na wszystkie pięć nocy. Po wymeldowaniu z hostelu postanowiłyśmy zwiedzić Koloseum, bo z naszym hostem byłyśmy umówione dopiero wieczorem. Stanęłyśmy w długim ogonie turystów, którzy na ten dzień mieli taki sam plan co my, na szczęście nie trzeba było długo czekać, dość szybko udało się zakupić bilet i wejść do środka. Miałyśmy dużo czasu, więc niespiesznie zwiedzałyśmy zakątki Koloseum i Forum Romanum. Kiedy zaczęłyśmy zgłębiać tajemnice Palatynu, okazało się, że tego czasu mamy coraz mniej i należałoby w końcu odebrać bagaż z przechowalni i pojechać na spotkanie z naszym nowym gospodarzem. 


Warto było stać w kolejce,  żeby zobaczyć to na  własne oczy - Koloseum



Forum Romanum


Wsiadłyśmy we właściwy autobus na Dworcu Termini, miałyśmy zdjęcie przystanku, na  którym mamy wysiąść,  więc nic nie mogło pójść źle. Przynajmniej teoretycznie. Jechałyśmy i jechałyśmy. W pewnym momencie zaczęłam wątpić, czy nie pojechałyśmy za daleko, ale zapytani ludzie odpowiadali tylko, że jeszcze kawał drogi przed nami. No to cierpliwie siedziałyśmy, odliczając kolejne przystanki i wypatrując miejsca, w którym powinnyśmy wysiąść. Fakt, że zrobiło się ciemno, nie ułatwiał nam zadania. Wreszcie jakiś miły chłopak uświadomił nam, że powinnyśmy wysiąść… jakieś trzy przystanki temu. Świetnie! Zostałyśmy same, gdzieś na obrzeżach miasta, nawet nie wiedziałyśmy w co wsiąść, żeby wrócić. Na szczęście  nasz  host wyszedł nam na spotkanie i bezpiecznie dotarłyśmy na miejsce, gdzie okazało się, że będziemy mieszkać w małym mieszkanku na tyłach portierni: jedna  z nas miała do dyspozycji kanapę, druga łóżko polowe w jakiejś  garderobie. Nie zraziło nas to - miałyśmy gdzie spać, miałyśmy plan na wieczór – wyjście do małej peruwiańskiej knajpki w mieście (nasz gospodarz, Jose, miał peruwiańskie korzenie). Szybko przygotowałyśmy się do wyjścia i czekałyśmy na przyjaciół Jose, którzy mieli nas zabrać do centrum. Kiedy podjechał samochód z wolnymi dwoma miejscami (a nas było troje), pomyślałyśmy sobie: „Super, coraz lepiej. Strach myśleć co jeszcze nas spotka”. Lepiej dla nas  byłoby nawet się nie zastanawiać, bo połowę drogi powrotnej musieliśmy pokonać pieszo. Powód? Carabinieri na  horyzoncie, a w samochodzie jedna nadprogramowa osoba.
Pozostałe dni mijały nam raczej spokojnie. Ze względu na pracę Jose nie mógł pokazać nam miasta, ale świetnie poradziłyśmy sobie same. Jeden dzień – Watykan: Bazylika Św. Piotra, Muzea Watykańskie, Plac Św. Piotra – wszystko biegiem. Nie wiedzieć czemu pomyliłyśmy godziny audiencji, czym udowodniłyśmy, że da się być w Rzymie i nie widzieć Papieża 😉. 
Kolejnego dnia spacer w  deszczu, dzięki czemu chcąc uniknąć zmoknięcia, zwiedziłyśmy chyba wszystkie możliwe kościoły na  trasie Piazza del Popolo – Fontana di Trevi. Samej fontanny nie udało się zobaczyć, podobnie jak słynnych Schodów Hiszpańskich, ponieważ akurat trwała ich renowacja. Pomyślałam, że będzie pretekst, żeby wrócić do Rzymu, ale jak sobie zapewnić powrót skoro  nie ma jak wrzucić monety do Fontanny di Trevi? Wieczorem okazało się, że to nie jest najgorsze z naszych zmartwień. Jose nie mógł nas gościć w ostatnią noc, bo miał go odwiedzić wujek z kuzynką, więc wieczór spędziłyśmy na poszukiwaniu niedrogiego hostelu, w dobrej lokalizacji. Następnego dnia rano, pożegnałyśmy się z naszym gospodarzem i postanowiliśmy spotkać się wieczorem przy Dworcu Termini.  


Watykan - Papieża nie udało się zobaczyć. Da się ;)



Miałyśmy nadzieję na zdjęcie na Schodach Hiszpańskich. Takie rozczarowanie.


Plan na dzień był taki, że spędzamy go osobno: ja chciałam zobaczyć okolice Via Appia Antica, Paulina chciała odpocząć na plaży. Po śniadaniu rozdzieliłyśmy się i każda poszła w swoją stronę, po południu miałyśmy spotkać się w okolicach Circus Maximus. Głosik w mojej głowie zamilkł i już nie miałam potrzeby odhaczania wszystkich miejsc polecanych w przewodniku, po prostu chciałam odpocząć od tłumu turystów, którego według moich wyobrażeń miało już tam nie być. I to był strzał w dziesiątkę. Nawet w znanym kościele  Domine Quo Vadis nie spotkałam żadnego turysty – idealnie. Sam kościół też odbiegał od tych, które widziałyśmy w mieście – skromne wnętrze, z odbitymi w kamieniu domniemanymi śladami stóp Jezusa i z popiersiem Henryka Sienkiewicza. Dalej postanowiłam udać się  wzdłuż Via Appia. To nie był dobry pomysł. Wąska ścieżka  wytyczona dla  pieszych wzdłuż ruchliwej ulicy nie pozwoliła mi czuć się bezpiecznie. Gdyby ktoś z Was wybrał się w tamte okolice, polecam „wskoczyć” w bramę przy wymienionym przeze mnie kościele – tam można pospacerować w spokoju alejkami, wzdłuż drzew oliwnych i cyprysów 😊 Sugerowałabym również odwiedzenie Circo di Massenzio i Mausoleo di Romolo – są to miejsca, o których nie przeczytacie w żadnym przewodniku (przynajmniej w moim nikt o tym nie wspomniał), wejście jest bezpłatne, wystarczy tylko pobrać darmowy bilet. Polecam każdemu, kto tak jak ja miałby dość powolnego przesuwania się w tłumie ludzi z aparatami fotograficznymi. Na koniec jeszcze udało mi się zgubić w Parco Regionale dell’Appia Antica, który w niczym nie przypomina znanych nam parków, ale jak ktoś często wpada w tarapaty i przyciąga je jak magnes, jest w stanie dokonać i tego 😉. Kiedy szczęśliwie dotarłam do Circus Maximus, okazało się, że Paulina jest takim samym magnesem jak ja i utknęła gdzieś w popsutym pociągu 😉. 






Wnętrze Kościoła Domine Quo Vadis


Wieczorem poszłyśmy na spotkanie z  Jose. Okazało się, że idzie z nami także wujek, który miał u niego nocować. Wujek miał na  imię  Irina i pochodził z Rosji. Najzwyczajniej w świecie, nasz host znudził się naszym towarzystwem i postanowił przyjąć pod  swój dach kogoś  innego. Niestety to doświadczenie zniechęciło mnie do korzystania z Couchsufringu, może kiedyś znów się przełamię, ale do dziś nie skorzystałam więcej z tej formy noclegu.
               Niestety następnego dnia trzeba było wracać do domu. Na szybko udało mi się jeszcze zwiedzić Zamek Św. Anioła, który do dziś jest moim ukochanym miejscem w Wiecznym Mieście. Kiedy idę Via del Governo Vecchio od strony Piazza Navona, nie moge doczekać się, aż wyłoni się zza rogu. Ten widok cieszy mnie tak samo, za każdym razem. 
Obiecałam sobie, że na pewno wrócę do Rzymu, bo skradł moje serce, pomimo tłumu turystów – ma  do zaoferowania tyle cudowności, że nic nie jest w stanie przeszkodzić mi w ich odkrywaniu. 
Jakie wnioski z tej wyprawy? Kilka by się znalazło. Po pierwsze – nie warto spinać się i odhaczać kolejne miejsca wymieniane w przewodnikach; lepiej dać się ponieść i zgubić w urokliwych uliczkach, żeby poczuć klimat miasta. Po drugie – niekoniecznie trzeba wrzucić monetę do Fontanny di Trevi, żeby zapewnić sobie powrót do Rzymu – ja nie wrzuciłam, a wróciłam jeszcze dwa razy, żeby przespacerować się znanymi mi trasami; i niebawem wrócę znowu, żeby odkryć nowe miejsca nie tylko w samym Wiecznym Mieście, ale i w jego okolicach.



Zamek Świętego Anioła - moje ulubione miejsce w Rzymie

               Chciałabym z tego miejsca podziękować Paulinie za cierpliwość do mnie podczas tego wyjazdu, przepraszam za to ciąganie po wszystkich wartych zobaczenia miejscach – ruinach i kościołach. Mam nadzieję, że pyszne włoskie jedzenie i wino wynagrodziło Ci choć trochę trud odkrywania miasta z takim ciężkim przypadkiem jak ja i, że jeszcze kiedyś dasz się namówić na jakąś włoską przygodę. Paulina jest także współautorem tego wpisu – zrobione zdjęcia niestety tak mi się pomieszały, że nie wiem, które zrobiłam sama, a które są jej dziełem 😊



Najbardziej cierpliwa towarzyszka podróży. Dziękuję.


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zorganizować tani wyjazd do Włoch?

Włochy okiem emigrantki - Marlena de Blasi

Jak nie odkrywać Włoch, czyli instrukcja obsługi Italii