W jednym
z numerów Bell’Italia – włoskiego
czasopisma o tematyce podróżniczej, w całości poświęconemu pięknym Włochom (co
sugeruje już sam jego tytuł 😉) przeczytałam o niewielkim mieście leżącym
nieopodal Rzymu – Frascati. I jak to zwykle ze mną bywa: naczytałam się i
zapragnęłam tam pojechać. Jeśli nawet nie na zwiedzanie, to choćby po to, żeby
przejść się uliczkami miasteczka, które zapewne ma w sobie wiele uroku (jak
każde włoskie miasto 😉). Z tą myślą zapakowałam się do pociągu
relacji Roma Termini – Frascati.
Podróż trwa
około 30 minut. Już przy wyjściu z Dworca wita nas napis: Benvenuti a Frascati.
Città
del vino”. Wiadomo, że Włochy kojarzą się wszystkim z doskonałym winem i cóż
może być piękniejszego niż raczenie się tym napojem właśnie w jego
ojczyźnie? Ale ja niestety nie
pojechałam tam na degustację miejscowego wina, przynajmniej nie tym razem.
|
Miłośnicy wina na pewno znajdą tu coś dla siebie |
Bardzo lubię,
będąc we Włoszech, nie tylko zwiedzać, ale (mówiąc brzydko) „szwędać się” po
ulicach mniejszych miasteczek, wtopić się w tłum mieszkańców lub po prostu
usiąść na schodach albo w parku i
obserwować miejscowych. I właśnie Frascati jest stworzonym do tego miejscem.
Nie znaczy to, że nie ma tam nic ciekawego do zobaczenia. W bonusie można
odkryć tam ciekawe i urokliwe miejsca, co i mnie się z resztą udało.
Po wyjściu z
dworca i pokonaniu schodów znalazłam się na
placu, który o tej porze jeszcze nie był pełny ludzi i na wprost, na
wzgórzu zobaczyłam piękną posiadłość. Budynek wyglądał na lekko naruszony przez
upływający czas, ale naprawdę
prezentował się wspaniale, tak bardzo, że oczywiście od razu postanowiłam sobie
wdrapać się na wzgórze i obejrzeć go z bliska. Kiedy podeszłam pod bramę,
okazało się, że muszę obejść się smakiem, bo była zamknięta i nie do
sforsowania, a skakać przez płot nie miałam zamiaru 😉.
Samochód zaparkowany na terenie posesji sugerował, że jednak jakoś można się
tam dostać, jak nie z tej strony to z innej.
|
To właśnie tam, na wzgórze zapragnęłam się dostać... |
|
... i zamknięta brama w ogóle mnie nie zniechęciła. |
Postanowiłam przejść się ulicami
miasta, może jakoś uda mi się znaleźć inną drogę albo chociaż wskazówkę jak mogę
tam wejść. Spacerowałam powoli (bo przecież nigdzie mi się nie spieszyło) i z
zadowoleniem stwierdziłam, że chyba jako jedyna zerkam na mapę. Nawet nie wiem,
po co to robiłam – nie przeszkadzałoby mi wcale zgubić się w tym labiryncie
ulic, które prowadzą raz w górę, raz w dół. Klucząc między budynkami, nie wiem
kiedy, wyszłam na jakąś bardziej ruchliwą ulicę i zobaczyłam znak wskazujący
kierunek: Chiesa dei Cappuccini e Museo Etiopico. Super! Bardzo lubię oglądać
stare kościoły, a może i w muzeum znajdę jakieś ciekawe eksponaty. Śmiało ruszyłam brukowaną ulicą w górę. Na
mapie zauważyłam, że po lewej stronie będę miała Villa Aldobrandini. Oczywiście
ta nazwa niewiele mi powiedziała, w zasadzie to nawet nic, więc postanowiłam
zajrzeć tam po drodze do kościoła.
|
Czasem warto po prostu pobłądzić bez celu |
Zapewne już domyślacie się, co takiego kryło
się pod tą tajemniczą nazwą? Taaak, to było właśnie to, co chciałam zobaczyć od
samego początku, od pierwszej chwili. Trochę zbił mnie z tropu znak z zakazem
wjazdu i informacja, że oto właśnie znajduję się na terenie prywatnym,
ale niepewnym krokiem weszłam na teren posesji i z duszą na ramieniu szłam
coraz dalej. Kilka razy nawet prawie zawróciłam, ale jakimś cudem udało mi się
przejść po posesji i zrobić kilka zdjęć. Nikt mnie stamtąd nie wyrzucił ani nie
spuścił psów, żeby mnie pogoniły 😉. Szczególnie urzekła mnie alejka prowadząca od
bramy do tego tajemniczego dworu. Bardzo chciałam sfotografować ją z dołu, ale
wolałam jednak nie ryzykować spotkania z niezadowolonym właścicielem lub jego
wściekłymi psami (naprawdę nie wiem, skąd przyszedł mi do głowy pomysł, że tam w ogóle mogą psy, do
tego agresywne 😉). Zadowoliłam się więc zdjęciem z góry i
pospiesznie wyszłam za bramę. Tak bardzo nie chciałam się nikomu narażać, że
najszybciej jak umiałam… zbiegłam na
dół. Taki ze mnie cykor 😉. O tym, że przecież chciałam zobaczyć
kościół i muzeum przypomniałam sobie na
dole. Gdyby ktoś z Was wybrał się kiedyś do Frascati i odwiedził te
miejsca, dajcie mi proszę znać. Chętnie znów się tam wybiorę i zobaczę coś
nowego.
|
Udało mi się osiągnąć zamierzony cel ;) |
|
Zapewne jeszcze piękniej wyglądałoby to z dołu, ale po co ryzykować? |
Niech Wam się
jednak nie wydaje, że jestem takim tchórzem, że zapakowałam się w pociąg i
uciekłam z miasta. Co to, to nie 😊.
Na mojej mapie znów zobaczyłam tajemniczą nazwę Villa Torlonia. Jeśli nie
wiadomo co nas czeka, najlepiej to po prostu sprawdzić. Na samym początku znów zwątpiłam czy uda mi wejść po schodach, gdyż na dole drogę zastawiały mi barierki nie do
przejścia (Eh, Frascati. Czemu jesteś takie niedostępne?), ale wreszcie udało
mi się znaleźć wejście do… parku. Tak,
do parku, wydawałoby się nic szczególnego, ale było w nim coś, co po prostu
kazało mi usiąść, cieszyć się chwilą
i czekać. Na co? Sama nie wiem. Być może na mieszkańców udających
się na spacer ze swoimi pupilami, na młodzież spotykającą się tutaj po
zakończeniu lekcji w szkole, na rodziców lub dziadków przychodzących tu z
dziećmi na plac zabaw. Chyba po prostu przyciągnął mnie fakt, że było to
świetne miejsce do obserwowania ludzi.
|
Kolejne tajemnicze miejsce okazało się być prawdziwą perełką :) |
I pewnie siedziałabym tam, aż by się
ściemniło i uciekłby mi ostatni pociąg do Rzymu, ale zegarek – ta bezlitosna
bestia, pokazał, że czas wracać. Bardzo kusiło mnie jeszcze jedno miejsce,
ogrodzone siatką, ale słyszałam stamtąd wesołe rozmowy, więc wywnioskowałam, że pewnie można tam jakoś wejść. Rzeczywiście – w jednym
miejscu w siatce była dziura. O nie. Drugi raz tego samego dnia nie będę
ryzykować – uczę się na własnych błędach 😉. Zrobiłam jeszcze małą „rundkę” dookoła
parku, kupiłam kiść winogron na drugie śniadanie (popołudniowe, ale we Włoszech
czas płynie inaczej 😉) i pobiegłam na powrotny pociąg do Rzymu.
|
Miasto stworzone do spacerów ;) |
Nie umiem
powiedzieć, co urzekło mnie w tym niewielkim miasteczku i nie wiem, co mnie tam
przyciągnęło, ale po wizycie tam jedno
wiem na pewno: Frascati, spotkamy się jeszcze. Obiecuję Ci to, ale następnym
razem przyjadę lepiej przygotowana na to spotkanie. Jesteś ”winnym” miastem.
Winnym kradzieży kawałka mojego serca 😉. W sąsiedztwie mojego ukochanego Rzymu,
zatłoczonego, pełnego turystów udało mi się znaleźć prawdziwą perełkę.
|
Dla takich widoków warto czasem mieć pod górkę ;) |
Komentarze
Prześlij komentarz