Ostatnio zachwycałam się florenckimi zabytkami i miejscami, o których pisał Dan Brown, opisując jedną z wielu „misji” Roberta Langdona. Po długich spacerach, kolejny dzień postanowiłam spędzić na „wspinaczkach”. Po południu miałam zarezerwowane wejście na katedralną kopułę, więc po śniadaniu ustawiłam się w kolejce chętnych do wejścia na sam szczyt dzwonnicy Giotta, która dumnie stoi tuż obok majestatycznej katedry.
Stojąc w
kolejce, dla zabicia czasu, czytałam tablice informacyjne. Trochę zaniepokoiły
mnie ostrzeżenia dla osób cierpiących na klaustrofobię, ale stwierdziłam,
że na pewno nie będzie tak źle i dam
radę. Wszystko szło bardzo sprawnie i wcale długo nie wyczekałam się na wejście
do środka. Chcąc dostać się na sam szczyt wieży, trzeba pokonać 414 stopni, ale
spokojnie – nie musicie tego robić „na raz”. Cała wspinaczka podzielona jest na
kilka „etapów”, co jakiś czas można odpocząć i podziwiać Florencję z góry,
z coraz większej wysokości. Oczywiście
nie mogłam powstrzymać się i musiałam robić zdjęcia podczas każdego z
takich przystanków, z każdej strony 😉. Podczas ostatniego etapu przekonałam się,
że ostrzeżenia dotyczące klaustrofobii nie były przesadą. Sama odczuwam lekki
lęk przed ciasnymi, zamkniętymi pomieszczeniami i pokonanie tych
kilkudziesięciu stopni, wąską klatką schodową, w której musiały minąć się dwie
kolejki (wchodzących i schodzących) było dla mnie nie lada wyzwaniem, a na
pewno nie należało do przyjemności. Postanowiłam nigdy już nie lekceważyć
żadnych ostrzeżeń, choć widok ze szczytu
wieży wynagrodził mi mój trud. Florencja prezentuje się pięknie nie tylko
podczas spaceru wzdłuż krętych uliczek, ale równie zachwycająca jest, kiedy
podziwia się ją z góry. Mnie
zahipnotyzował widok gęstej zabudowy miasta i wszystkie budynki przykryte
identyczną czerwoną dachówką. Niechętnie weszłam znów do środka, tym bardziej
że znów czekała na mnie ciasna klatka schodowa, ale w planach miałam jeszcze
tego dnia zwiedzanie kopuły, a wcześniej Palazzo Vecchio.
|
Panorama Florencji (i nie tylko),widziana z różnych wysokości i z samego szczytu wieży |
W Palazzo Vecchio
swoją siedzibę mają lokalne władze, ale
mieści się tu także muzeum sztuki. Przy wejściu do budynku można podziwiać
rzeźby wielkich mistrzów, m.in. kopię „Dawida” dłuta Michała Anioła (oryginał
można zobaczyć w Galleria dell’Accademia). Zdecydowałam się na zwiedzanie
samego muzeum – wież i wspinaczek na jeden dzień już mi wystarczyło. Kupiłam
bilet i wyruszyłam poznawać wnętrza pałacu. Tutaj też nie obyło się bez
podążania śladami bohatera stworzonego przez Dana Browna – koniecznie musiałam
zobaczyć słynną Salę Pięciuset, a w niej
dzieło Vasariego ze słynnymi słowami:
„Cerca, trova”. Kto czytał „Inferno”, wie doskonale o czym mówię, a kto jeszcze nie zdążył tego zrobić, polecam
szybko nadrobić tę zaległość. Nie powiem, że bez trudu, ale w końcu znalazłam
to, czego szukałam. Jeśli chodzi o samą
salę, to gdy powiem, że robi ogromne wrażenie, równie dobrze mogę nic nie mówić. Nie umiem nawet
znaleźć odpowiednich słów, a zdjęcia nie są w stanie oddać jej rozmiarów i
wyjątkowości. To jedno z tych miejsc,
które trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć, co mam na myśli. Warta uwagi jest
również sala map, w której nie było mi dane spędzić zbyt wiele czasu, bo tuż za
mną weszła grupa hałaśliwych turystów, więc nie mogąc skupić się na mapach, jak
najszybciej się stamtąd wymknęłam. W jednym z pomieszczeń znalazłam wspomnianą
we wcześniejszym wpisie, pośmiertną maskę Dantego. Ciekawskim turystom
udostępniono do zwiedzania najbardziej tajemnicze miejsca pałacu (percorsi
segreti) – można odbyć prawdziwą podróż w czasie i poczuć się jak Medyceusze 😉.
|
Dziedziniec Palazzo Vecchio |
|
Sala Pięciuset zachwyca nie tylko swoimi rozmiarami, ale bogactwem dzieł sztuki. |
|
Pośmiertna maska Dantego |
|
Tego Pana chyba nie trzeba nikomu przedstawiać. |
|
Sala Map, w której nie dane było mi zabawić dłużej |
Po południu czekały na mnie kolejne 463 schodki prowadzące
na katedralną kopułę – wyjątkowej urody dzieło Filippo Brunelleschiego, widoczne
z każdego miejsca w mieście, jego znak rozpoznawczy. Byłam bardzo ciekawa, jak
wygląda panorama Florencji bez widocznej kopuły. Podobnie jak przy wchodzeniu
na dzwonnicę, tutaj też nie trzeba pokonywać całej „trasy” na raz, ale można
złapać oddech, kiedy poczujemy się zmęczeni. Żałuję tylko, że nie mogłam
wystarczająco czasu spędzić wewnątrz kopuły, żeby podziwiać niezwykłe freski. W
biegu też nie da się uwiecznić tego
wszystkiego na zdjęciu, tak jak należy 😉. Jeśli mogę coś doradzić, to proponuję ubrać
się wygodnie i mieć dwie wolne ręce, zwłaszcza na ostatnim etapie wspinaczki,
kiedy trzeba pokonać dość wysokie stopnie i niemal wciągnąć się po poręczy.
Mnie długa sukienka, kurtka trzymana w dłoni i torba przewieszona przez ramię
nie ułatwiły tego zadania 😉. Przyznam, że oglądanie panoramy z tego
miejsca, mimo pięknego widoku, nie jest przyjemnością dla kogoś, kto cierpi na
lęk wysokości. I chociaż rozpościeraała się przede mną Florencja, skąpana w
świetle zachodzącego powoli słońca, byłam w stanie zrobić tylko kilka zdjęć i
szybko zeszłam na dół. Pewnie zdziwicie się, czemu nie uciekłam tak szybko z
wieży, ale stałam tam jak urzeczona i niechętnie wracałam. Otóż stojąc na górze
kopuły, stałam na marmurowym podłożu, z dość niską barierką. Bujna wyobraźnia
podpowiadała mi obrazy, w których ślizgam się i wypadam na zewnątrz. Dodajcie
do tego wiatr. Zabezpieczenia na dzwonnicy wzbudzały we mnie większe poczucie
bezpieczeństwa.
|
Kopuła z innej perspektywy... |
|
... i panorama Florencji bez kopuły. |
Następnego
dnia, z samego rana, bez śniadania pobiegłam do informacji turystycznej obok
Galerii Uffizi. Bardzo chciałam wejść do środka, ale przerażały mnie kolejki
oczekujących. Zastanawiałam się, czy jest szansa na kupno biletu ot tak z marszu w kasie, czy też
muszę zarezerwować je przez Internet. Okazało się, że nie ma konieczności
zakupu biletu on-line, a czas oczekiwania nie przekracza godziny. Od razu stanęłam
w kolejce i rzeczywiście, nie minęła nawet godzina, a ja już buszowałam w
salach pełnych dzieł sztuki autorstwa znakomitych artystów, o których do tej
pory czytałam tylko w szkolnych podręcznikach. Zapewne wszyscy znacie takie
nazwiska jak Caravaggio, Rembrandt, Rubens, Tycjan, Rafael czy Boticelli (w
Galerii Uffizi można zobaczyć słynne „Narodziny Wenus” oraz „Wiosnę”). Mnie
najbardziej interesowały dzieła Leonarda da Vinci. Nie znaczy to, że resztę
potraktowałam po macoszemu, co to, to nie. Po prostu z przyjemnym dreszczykiem
przemierzałam kolejne sale w oczekiwaniu na „sale Leonarda”. Można tu podziwiać
„Zwiastowanie” pędzla Mistrza oraz niedokończone, choć zjawiskowe dzieło
„Pokłon Trzech Króli” – wykonanie tego obrazu było dla jego autora olbrzymim
wysiłkiem i nigdy nie został on zrealizowany w rzeczywistości.
|
W Galerii Uffizi można spędzić długie godziny oglądając dzieła największych mistrzów... |
|
Michała Anioła |
|
Tycjana |
|
Boticellego |
|
I Mistrza - Leonarda da Vinci |
Po wyjściu z
Galerii, po trzech godzinach uderzeniowej dawki sztuki, uświadomiłam
sobie, że ciągle jeszcze nie zjadłam
śniadania. Znalezienie jakiegoś dobrego cornetto po godzinie dwunastej
stanowiło nie lada wyzwanie. W końcu udało mi się trafić na niewielką kawiarnię
i zakupić ostatnie świeże rogaliki. Po posiłku spacerem wyruszyłam na dalsze
podbijanie Florencji. Pierwszym miejscem, do którego się udałam, był Piazza
Santa Croce ze stojącą tam Bazyliką Santa Croce oraz pomnikiem Dantego. To
właśnie na tym placu rozgrywane są mecze calcio fiorentino – brutalne rozgrywki
piłki florenckiej. W samej bazylice znajduje się wiele dzieł sztuki, freski
autorstwa Giotta oraz pomniki nagrobne wielkich Włochów – m.in. Michała Anioła,
Niccola Machiavellego, Galileusza. Wiem, że popełniłam ogromny błąd, ale nie
zdecydowałam się na wejście do środka i zostawiłam tę przyjemność na kolejną
wizytę we Florencji.
|
Piazza Santa Croce |
Nie weszłam także do
kościoła Santa Maria Novella – postanowiłam tylko odpocząć chwilkę na placu,
ale nie pozwoliły mi na to… osy. Tak osy, było ich tam tak dużo, że
bezpieczniej było po prostu się stamtąd oddalić. Spacerując ulicami, tuż po
zejściu z Ponte Vecchio, natknęłam się na idący wprost na mnie pochód mężczyzn
w tradycyjnych strojach florenckich. Nie wiem co to była za okazja, ale panowie
byli atrakcją popołudnia – wszyscy zatrzymywali się, przepuszczając tę barwną
procesję i robiąc zdjęcia.
|
Piazza Santa Maria Novella |
|
Kolorowe cudeńka na ulicach Florencji |
|
Barwny pochód Florentczyków. |
Tego dnia
kolację postanowiłam zjeść w Pizzerii Gusto, po drugiej stronie Arno. Nie
zapamiętałabym pewnie tego miejsca (chociaż pizza tam była przepyszna), gdyby
nie pewna zabawna sytuacja. W pizzerii zamówienie składało się u pana siedzącego przy wejściu, tam też płaciło się
z góry, dostawało kubek domowego wina, po czym należało usiąść na miejscu
wskazanym przez kelnera. Trafiłam na stolik ośmioosobowy, z ludźmi, których nie
znałam. Bardzo szybko przyszedł kelner z
moim zamówieniem i krzycząc: „Numer 28, specjalna pizza dla pani”
postawił przede mną „placek” w kształcie… serca. Do dziś nie wiem, czym sobie
na to zasłużyłam, ale wspominam ten wieczór z uśmiechem. Oczywiście pizza
zrobiła furorę wśród współbiesiadników i po chwili nie przeszkadzało nam, że
widzimy się po raz pierwszy.
|
Pizza od serca |
Jak widzicie,
moje zwiedzanie Florencji odbyło się głównie śladami Roberta Langdona. Bardzo
żałuję, że nie miałam możliwości wejścia do korytarza Vasariego, prowadzącego z
Palazzo Vecchio do Palazzo Pitti. Może kiedyś uda mi się przejść tym tajnym
przejściem, tak jak czynili to Medyceusze. Nie zwiedziłam także Galerii
Akademii, Bazyliki Santa Croce i wielu innych interesujących miejsc. Zostawiłam
to na kolejne wizyty. Teraz sami już rozumiecie, dlaczego nazwałam Florencję
miastem, które wciąga. Mnie dosłownie nie chciało wypuścić. Do tego stopnia, że
ostatniego dnia, zamiast pojechać do Vinci i złożyć wizytę Mistrzowi Leonardo,
zostałam i cały dzień spacerowałam ulicami miasta i odwiedzałam poznane przez
ostatni tydzień zakątki. Marzę o tym, żeby kiedyś jeszcze tu wrócić, chociaż na
spacer od Piazza del Duomo, przez Piazza della Signoria i Ponte Vecchio do
Palazzo Pitti. I kiedyś na pewno to zrobię. Wyjeżdżając, obiecałam to sobie i…
Florencji 😊.
|
Codzienna trasa wiodła przez Ponte Vecchio, a jeszcze nie pokazałam Wam jak wygląda on "od środka" |
Komentarze
Prześlij komentarz