Florencja - miasto, które wciąga cz. 3





Ostatnio zachwycałam się florenckimi zabytkami i miejscami, o których pisał Dan Brown, opisując jedną z wielu „misji” Roberta Langdona. Po długich spacerach, kolejny dzień postanowiłam spędzić na „wspinaczkach”. Po południu miałam zarezerwowane wejście na katedralną kopułę, więc po śniadaniu ustawiłam się w kolejce chętnych do wejścia na sam szczyt dzwonnicy Giotta, która dumnie stoi tuż obok majestatycznej katedry.
Stojąc w kolejce, dla zabicia czasu, czytałam tablice informacyjne. Trochę zaniepokoiły mnie ostrzeżenia dla osób cierpiących na klaustrofobię, ale stwierdziłam, że  na pewno nie będzie tak źle i dam radę. Wszystko szło bardzo sprawnie i wcale długo nie wyczekałam się na wejście do środka. Chcąc dostać się na sam szczyt wieży, trzeba pokonać 414 stopni, ale spokojnie – nie musicie tego robić „na raz”. Cała wspinaczka podzielona jest na kilka „etapów”, co jakiś czas można odpocząć i podziwiać Florencję z góry, z  coraz większej wysokości. Oczywiście nie  mogłam powstrzymać się  i musiałam robić zdjęcia podczas każdego z takich przystanków,  z  każdej strony 😉. Podczas ostatniego etapu przekonałam się, że ostrzeżenia dotyczące klaustrofobii nie były przesadą. Sama odczuwam lekki lęk przed ciasnymi, zamkniętymi pomieszczeniami i pokonanie tych kilkudziesięciu stopni, wąską klatką schodową, w której musiały minąć się dwie kolejki (wchodzących i schodzących) było dla mnie nie lada wyzwaniem, a na pewno nie należało do przyjemności. Postanowiłam nigdy już nie lekceważyć żadnych ostrzeżeń,  choć widok ze szczytu wieży wynagrodził mi mój trud. Florencja prezentuje się pięknie nie tylko podczas spaceru wzdłuż krętych uliczek, ale równie zachwycająca jest, kiedy podziwia się ją z  góry. Mnie zahipnotyzował widok gęstej zabudowy miasta i wszystkie budynki przykryte identyczną czerwoną dachówką. Niechętnie weszłam znów do środka, tym bardziej że znów czekała na mnie ciasna klatka schodowa, ale w planach miałam jeszcze tego dnia zwiedzanie kopuły, a wcześniej Palazzo Vecchio.














Panorama Florencji (i nie tylko),widziana z różnych wysokości i z samego szczytu wieży

W Palazzo Vecchio swoją siedzibę  mają lokalne władze, ale mieści się tu także muzeum sztuki. Przy wejściu do budynku można podziwiać rzeźby wielkich mistrzów, m.in. kopię „Dawida” dłuta Michała Anioła (oryginał można zobaczyć w Galleria dell’Accademia). Zdecydowałam się na zwiedzanie samego muzeum – wież i wspinaczek na jeden dzień już mi wystarczyło. Kupiłam bilet i wyruszyłam poznawać wnętrza pałacu. Tutaj też nie obyło się bez podążania śladami bohatera stworzonego przez Dana Browna – koniecznie musiałam zobaczyć słynną Salę Pięciuset,  a w niej dzieło Vasariego ze  słynnymi słowami: „Cerca, trova”. Kto czytał „Inferno”, wie doskonale o czym mówię,  a kto jeszcze nie zdążył tego zrobić, polecam szybko nadrobić tę zaległość. Nie powiem, że bez trudu, ale w końcu znalazłam to,  czego szukałam. Jeśli chodzi o samą salę, to gdy powiem, że robi ogromne wrażenie, równie  dobrze mogę nic nie mówić. Nie umiem nawet znaleźć odpowiednich słów, a zdjęcia nie są w stanie oddać jej rozmiarów i wyjątkowości. To jedno z  tych miejsc, które trzeba zobaczyć, żeby zrozumieć, co mam na myśli. Warta uwagi jest również sala map, w której nie było mi dane spędzić zbyt wiele czasu, bo tuż za mną weszła grupa hałaśliwych turystów, więc nie mogąc skupić się na mapach, jak najszybciej się stamtąd wymknęłam. W jednym z pomieszczeń znalazłam wspomnianą we wcześniejszym wpisie, pośmiertną maskę Dantego. Ciekawskim turystom udostępniono do zwiedzania najbardziej tajemnicze miejsca pałacu (percorsi segreti) – można odbyć prawdziwą podróż w czasie i poczuć się jak Medyceusze 😉.



Dziedziniec Palazzo Vecchio






Sala Pięciuset zachwyca nie tylko swoimi rozmiarami, ale bogactwem dzieł sztuki.

Pośmiertna maska Dantego


Tego Pana chyba nie trzeba nikomu przedstawiać.

Sala Map, w której nie dane było mi zabawić dłużej

Po południu  czekały na mnie kolejne 463 schodki prowadzące na katedralną kopułę – wyjątkowej urody dzieło Filippo Brunelleschiego, widoczne z każdego miejsca w mieście, jego znak rozpoznawczy. Byłam bardzo ciekawa, jak wygląda panorama Florencji bez widocznej kopuły. Podobnie jak przy wchodzeniu na dzwonnicę, tutaj też nie trzeba pokonywać całej „trasy” na raz, ale można złapać oddech, kiedy poczujemy się zmęczeni. Żałuję tylko, że nie mogłam wystarczająco czasu spędzić wewnątrz kopuły, żeby podziwiać niezwykłe freski. W biegu też nie da się uwiecznić tego  wszystkiego na zdjęciu, tak jak należy 😉. Jeśli mogę coś doradzić, to proponuję ubrać się wygodnie i mieć dwie wolne ręce, zwłaszcza na ostatnim etapie wspinaczki, kiedy trzeba pokonać dość wysokie stopnie i niemal wciągnąć się po poręczy. Mnie długa sukienka, kurtka trzymana w dłoni i torba przewieszona przez ramię nie ułatwiły tego zadania 😉. Przyznam, że oglądanie panoramy z tego miejsca, mimo pięknego widoku, nie jest przyjemnością dla kogoś, kto cierpi na lęk wysokości. I chociaż rozpościeraała się przede mną Florencja, skąpana w świetle zachodzącego powoli słońca, byłam w stanie zrobić tylko kilka zdjęć i szybko zeszłam na dół. Pewnie zdziwicie się, czemu nie uciekłam tak szybko z wieży, ale stałam tam jak urzeczona i niechętnie wracałam. Otóż stojąc na górze kopuły, stałam na marmurowym podłożu, z dość niską barierką. Bujna wyobraźnia podpowiadała mi obrazy, w których ślizgam się i wypadam na zewnątrz. Dodajcie do tego wiatr. Zabezpieczenia na dzwonnicy wzbudzały we mnie większe poczucie bezpieczeństwa.



Kopuła z innej perspektywy...


... i panorama Florencji bez kopuły.


Następnego dnia, z samego rana, bez śniadania pobiegłam do informacji turystycznej obok Galerii Uffizi. Bardzo chciałam wejść do środka, ale przerażały mnie kolejki oczekujących. Zastanawiałam się, czy jest szansa na  kupno biletu ot tak z marszu w kasie, czy też muszę zarezerwować je przez Internet. Okazało się, że nie ma konieczności zakupu biletu on-line, a czas oczekiwania nie przekracza godziny. Od razu stanęłam w kolejce i rzeczywiście, nie minęła nawet godzina, a ja już buszowałam w salach pełnych dzieł sztuki autorstwa znakomitych artystów, o których do tej pory czytałam tylko w szkolnych podręcznikach. Zapewne wszyscy znacie takie nazwiska jak Caravaggio, Rembrandt, Rubens, Tycjan, Rafael czy Boticelli (w Galerii Uffizi można zobaczyć słynne „Narodziny Wenus” oraz „Wiosnę”). Mnie najbardziej interesowały dzieła Leonarda da Vinci. Nie znaczy to, że resztę potraktowałam po macoszemu, co to, to nie. Po prostu z przyjemnym dreszczykiem przemierzałam kolejne sale w oczekiwaniu na „sale Leonarda”. Można tu podziwiać „Zwiastowanie” pędzla Mistrza oraz niedokończone, choć zjawiskowe dzieło „Pokłon Trzech Króli” – wykonanie tego obrazu było dla jego autora olbrzymim wysiłkiem i nigdy nie został on zrealizowany w rzeczywistości.



W Galerii Uffizi można spędzić długie godziny oglądając dzieła największych mistrzów... 

Michała Anioła

Tycjana

Boticellego



I  Mistrza - Leonarda da Vinci


Po wyjściu z Galerii, po trzech godzinach uderzeniowej dawki sztuki, uświadomiłam sobie,  że ciągle jeszcze nie zjadłam śniadania. Znalezienie jakiegoś dobrego cornetto po godzinie dwunastej stanowiło nie lada wyzwanie. W końcu udało mi się trafić na niewielką kawiarnię i zakupić ostatnie świeże rogaliki. Po posiłku spacerem wyruszyłam na dalsze podbijanie Florencji. Pierwszym miejscem, do którego się udałam, był Piazza Santa Croce ze stojącą tam Bazyliką Santa Croce oraz pomnikiem Dantego. To właśnie na tym placu rozgrywane są mecze calcio fiorentino – brutalne rozgrywki piłki florenckiej. W samej bazylice znajduje się wiele dzieł sztuki, freski autorstwa Giotta oraz pomniki nagrobne wielkich Włochów – m.in. Michała Anioła, Niccola Machiavellego, Galileusza. Wiem, że popełniłam ogromny błąd, ale nie zdecydowałam się na wejście do środka i zostawiłam tę przyjemność na kolejną wizytę we Florencji.




Piazza Santa Croce


Nie weszłam także do kościoła Santa Maria Novella – postanowiłam tylko odpocząć chwilkę na placu, ale nie pozwoliły mi na to… osy. Tak osy, było ich tam tak dużo, że bezpieczniej było po prostu się stamtąd oddalić. Spacerując ulicami, tuż po zejściu z Ponte Vecchio, natknęłam się na idący wprost na mnie pochód mężczyzn w tradycyjnych strojach florenckich. Nie wiem co to była za okazja, ale panowie byli atrakcją popołudnia – wszyscy zatrzymywali się, przepuszczając tę barwną procesję i robiąc zdjęcia.



Piazza Santa Maria Novella

Kolorowe cudeńka na ulicach Florencji



Barwny pochód Florentczyków.


Tego dnia kolację postanowiłam zjeść w Pizzerii Gusto, po drugiej stronie Arno. Nie zapamiętałabym pewnie tego miejsca (chociaż pizza tam była przepyszna), gdyby nie pewna zabawna sytuacja. W pizzerii zamówienie składało się u pana  siedzącego przy wejściu, tam też płaciło się z góry, dostawało kubek domowego wina, po czym należało usiąść na miejscu wskazanym przez kelnera. Trafiłam na stolik ośmioosobowy, z ludźmi, których nie znałam. Bardzo szybko przyszedł kelner z  moim zamówieniem i krzycząc: „Numer 28, specjalna pizza dla pani” postawił przede mną „placek” w kształcie… serca. Do dziś nie wiem, czym sobie na to zasłużyłam, ale wspominam ten wieczór z uśmiechem. Oczywiście pizza zrobiła furorę wśród współbiesiadników i po chwili nie przeszkadzało nam, że widzimy się po raz pierwszy.

Pizza od serca 


Jak widzicie, moje zwiedzanie Florencji odbyło się głównie śladami Roberta Langdona. Bardzo żałuję, że nie miałam możliwości wejścia do korytarza Vasariego, prowadzącego z Palazzo Vecchio do Palazzo Pitti. Może kiedyś uda mi się przejść tym tajnym przejściem, tak jak czynili to Medyceusze. Nie zwiedziłam także Galerii Akademii, Bazyliki Santa Croce i wielu innych interesujących miejsc. Zostawiłam to na kolejne wizyty. Teraz sami już rozumiecie, dlaczego nazwałam Florencję miastem, które wciąga. Mnie dosłownie nie chciało wypuścić. Do tego stopnia, że ostatniego dnia, zamiast pojechać do Vinci i złożyć wizytę Mistrzowi Leonardo, zostałam i cały dzień spacerowałam ulicami miasta i odwiedzałam poznane przez ostatni tydzień zakątki. Marzę o tym, żeby kiedyś jeszcze tu wrócić, chociaż na spacer od Piazza del Duomo, przez Piazza della Signoria i Ponte Vecchio do Palazzo Pitti. I kiedyś na pewno to zrobię. Wyjeżdżając, obiecałam to sobie i… Florencji 😊.



Codzienna trasa wiodła przez Ponte Vecchio, a jeszcze nie pokazałam Wam jak wygląda on  "od środka"


Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zorganizować tani wyjazd do Włoch?

Włochy okiem emigrantki - Marlena de Blasi

Jak nie odkrywać Włoch, czyli instrukcja obsługi Italii