Gubbio - na tropie Don Matteo


               Gubbio – niewielkie miasteczko w północnej części Umbrii, zielonego serca Włoch. Znane polskim widzom z serialu o przygodach księdza -detektywa „Don Matteo” (w tej roli znakomity Terrence Hill, a właściwie Mario Girotti). Nie dziwi wcale,  że miasteczko posłużyło twórcom serii jako plener – Gubbio jest jednym z lepiej zachowanych średniowiecznych miast włoskich. Rzeczywiście, nie widać tu zbyt wielu śladów nowoczesności. Ponieważ było to ostatnie miasteczko, które odwiedziłam podczas swoich umbryjskich wakacji, plan był prosty – żadnego zwiedzania, tylko spokojny spacer śladami Don Matteo.



Widok na  miasteczko z Piazza Quaranta Martiri



               Do Gubbio z Perugii najlepiej dojechać autobusem. Ja dowiedziałam się o tym w biurze informacji turystycznej. Przemiła pani udzieliła mi informacji, jak najprościej i najpewniej dostać się do Gubbio, wydrukowała mi nawet rozkład jazdy, w obie strony. Wsiadłam do autobusu na Piazza Partigiani w Perugii (nie pamiętam dokładnie, ile kosztował bilet, ale wydaje mi się, że około 5,50 euro) i ocknęłam się na Piazza Quaranta Martiri w Gubbio. Nazwa tego placu ma upamiętniać czterdziestu wybranych losowo mieszkańców miasteczka rozstrzelanych przez nazistów, w odwecie za akcje dywersyjne Ruchu Oporu.
               Na placu stoi gotycki kościół San Francesco, wzniesiony ku czci świętego Franciszka. Przed świątynią stoi, niemożliwa do przeoczenia rzeźba przedstawiająca świętego. Jednak zwiedzanie go zostawiłam sobie na sam koniec. Nie bardzo wiedziałam dokąd udać się w pierwszej kolejności. Na Piazza Quaranta Martiri właśnie dobiegał końca targ – sprzedawcy zwijali powoli swoje stragany, pokrzykując do siebie wesoło. Wysoko na wzgórzu widziałam kościół Sant’Ubaldo, ale  to miejsce wykluczyłam od razu. Nie ze względu na to, że było dla mnie mało interesujące (wszyscy wiecie, że uwielbiam zaglądać do wszystkich kościołów, jakie mijam na swojej drodze), ale dostać się tam można na dwa sposoby. Szybszy z nich to wjazd kolejką linową, ale nie taką zwykłą, a zmorą dla osób cierpiących na lęk wysokości (w tym dla mnie). Każdy, kto chce wjechać na górę, musi wskoczyć do niewielkiej metalowej klatki, gdy jest ona w ruchu. Drugi sposób to po prostu wejście wytyczoną ścieżką, ale nie wiedziałam, ile czasu potrzebowałabym na pokonanie tej trasy. Sami rozumiecie moją decyzję w tej sytuacji 😉. Obeszłam plac dookoła, żeby zorientować się, gdzie muszę wsiąść w autobus powrotny i wyruszyłam przed siebie wzdłuż wąskich uliczek. Na mapę nawet nie spoglądałam – nauczona po doświadczeniach z mapą Perugii. Przewodnik też leżał gdzieś na dnie plecaka. Spacerem przemierzałam ulice Gubbio, zastanawiając się jak serialowy detektyw – amator z lekkością przemierza je rowerem, w dodatku ubrany w sutannę. Ciężko było wspinać się na własnych nogach, w płaskim obuwiu, a co dopiero z  taką lekkością  pedałować 😉. Spacerując po miasteczku, rzeczywiście ma się wrażenie, że czas zatrzymał się tu dawno temu, w czasach średniowiecza – niewysokie, kamienne budynki i wszechobecny spokój. Nie spotkałam w Gubbio zbyt wielu turystów, prawie w ogóle nie widziałam ludzi na ulicach. Powoli, bo nikt mnie nie gonił, kryjąc się przed słońcem, dotarłam przed kościół, którym „kieruje” nie kto inny jak Don Matteo. Po tym, jak para turystów weszła do przedsionka, szarpnęła za  klamkę i zmuszona była odejść, nawet nie próbowałam wpychać się do środka. Niepocieszona, musiałam zadowolić się tylko zdjęciem z zewnątrz. Ruszyłam dalej, z nadzieją, że gdzieś w labiryncie uliczek spotkam włoskiego detektywa w sutannie, na tropie sprawcy jakiegoś przestępstwa 😉.


Widok na Gubbio, na samej górze kościół Sant'Ubaldo

Rzeźba przedstawiająca św. Franciszka, przed kościołem pod  jego wezwaniem



Uliczki Gubbio - czas w mieście zatrzymał się dawno temu

Parafia Don Matteo - proboszcza niestety nie zastałam ;)





               Cały czas wspinając się po bruku pod górę, dotarłam do katedry, dość skromnej jak na tego rodzaju kościół. Zdecydowałam się wejść do środka i nie rozumiem, dlaczego w przewodniku, który przeczytałam przed wyjazdem, nawet słowem nie wspominano o tym pięknym miejscu. Żal mi było wychodzić znów w palące słońce, ale spora część miasta czekała na to, żeby ją odkryć. Po wyjściu, moim oczom ukazał  się widok na niewielki gaj oliwny, poniżej rozpościerała się kamienna zabudowa miasta, a w oddali dostrzec można było zieloną dolinę – typowy widok w tych okolicach. Zaczęłam powoli kierować się w dół, wąską drogą, ograniczoną z dwóch stron murem. Za  niższym  z nich rosły w rzędzie okazałe cyprysy – typowe dla włoskiego krajobrazu. Moja trasa wiodła tym razem przez  niepozorne, boczne uliczki.  Uroku dodawały im ustawione przy domach, a nawet na  środku doniczki z kwiatami. Jedna  z  nich wyglądała jak część prywatnej posesji, nie widziałam, co kryje się za zakrętem, ale postanowiłam przejść się tamtędy.  Najwyżej ktoś mnie pogoni i zawrócę. Nic takiego jednak się nie wydarzyło, spokojnie zeszłam po kamiennych schodkach i dalej mogłam cieszyć się spacerem. Przemierzając dalej ukwiecone uliczki i ozdobione roślinami domy, dotarłam do Porta Romana. To tu, po drugiej stronie bramy znajduje się stacja kolejki, prowadzącej do kościoła Sant’Ubaldo.



Nie wyobrażam sobie jazdy rowerem po Gubbio



Katedra w Gubbio

Wnętrze katedry


Piękne, włoskie krajobrazy



Kwieciste uliczki


Włoski obrazek - drewnianabrama, Vespa i Ape


Porta Romana


Spod bramy, bardzo szybko dotarłam do swojego punktu startowego, czyli Piazza Quaranta  Martiri. Miałam jeszcze sporo czasu, więc postanowiłam obejrzeć Teatro Romano – ruiny rzymskiego teatru z I w. p.n.e., gdzie w okresie letnim wystawiany jest klasyczny repertuar.  Niestety musiałam zadowolić się widokiem z zewnątrz i ruszyłam dalej, aby poznać inną część tego niewielkiego, ale fascynującego miasteczka. Na każdym kroku wpadałam na  coś cudnego, na  przykład kościół, który  wyglądał jakby z fasady  odpadła zewnętrzna warstwa tynku, ale tylko do połowy. Najbardziej jednak urzekła mnie niewielka,  w sporej części zrujnowana przez czas budowla, na którą natknęłam się, gdy już dotarłam do jakiejś wylotówki. Do tej pory zastanawiam się jaka historia się za nią kryje.

Teatro Romano

To jedno zdjęcie, a nie dwa nałożone na siebie. Coś tu chyba spadło ;)

Ciekawe jaka historia kryje się za tym zrujnowanym budynkiem



Powoli wracałam już na autobus powrotny do Perugii, słońce odwróciło się i upał nie był już tak uciążliwy, więc na uliczki miasteczka wylegli mieszkańcy. Pod domami wystawili krzesła i małe stoliki i po prostu cieszyli się swoim towarzystwem lub grali w karty. Kupiłam lody i przysiadłam na ławce, żeby zjeść podwieczorek i oddać  się mojemu ulubionemu zajęciu, czyli obserwowaniu ludzi.
Oczywiście nawet na sam koniec, musiała przydarzyć mi się jakaś dziwna przygoda. Pozornie  niegroźna i może nie dostrzeżecie  w niej nic niezwykłego, ale wtedy nie było mi do śmiechu, wręcz przeciwnie. Kiedy siedziałam spokojnie na ławce i cieszyłam się swoim podwieczorkiem, pomachał do mnie kierowca samochodu, przejeżdżającego przez plac. Niewiele myśląc, odruchowo zrobiłam to samo licząc, że po prostu pojedzie dalej, ale nic z tych rzeczy. Auto zatrzymało się, wysiadł z niego starczy pan i od razu podszedł do mnie i zagaił rozmowę. Nie wiem czemu, ale wystraszyłam się tego człowieka i przez większość rozmowy udawałam, że średnio rozumiem włoski, licząc po cichu, że po prostu zostawi mnie w spokoju. W pewnym momencie mój rozmówca,  jakby niezrażony zaproponował mi  spacer, grzecznie odmówiłam, a kiedy odjechał, pobiegłam schronić się… w pobliskim kościele San Francesco. Wiem, że to kiepski pomysł uciekać przed (zapewne niegroźnym) staruszkiem do kościoła, ale wtedy była to jedyna rzecz jaka przyszła mi do głowy. Wystraszyłam się tak bardzo, że czekając na autobus, wydawało mi się, że widzę ten samochód zaparkowany w pobliskiej uliczce, a jego kierowca obserwuje przystanek. Nie obawiajcie się, bezpiecznie dotarłam do Perugii 😉.
Jak pewnie zauważyliście, nie udało mi się zobaczyć chyba najbardziej charakterystycznego miejsca w Gubbio. Tak bardzo skupiłam się na tropieniu Don Matteo, że nie dotarłam na Piazza Grande – plac przypominający ogromny, otwarty balkon i w rzeczywistości będący tarasem widokowym. Stąd rozpościera się widok na dachy domów i przepiękną Równinę Umbryjską. Na kilku zdjęciach, które zrobiłam, widać stojący na placu Palazzo dei Consoli – dawną siedzibę władz miasta, dziś mieści się tam Muzeum i Galeria Miejska. Po przeciwnej stronie znajduje się Palazzo Pretorio. Niestety nie było mi dane zobaczyć te wszystkie cuda 😉.  Następną wyprawę do Gubbio zaplanuję lepiej, może nawet uda mi się zobaczyć kościół Sant’Ubaldo.

Widok z dołu na Piazza Grande


Oczywiście nie udało mi się nigdzie spotkać Don Matteo. Już wtedy pomagał w tropieniu przestępców policjantom z niedalekiego Spoleto, do którego zabiorę Was w jednym z kolejnych wpisów.






Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zorganizować tani wyjazd do Włoch?

Włochy okiem emigrantki - Marlena de Blasi

Jak nie odkrywać Włoch, czyli instrukcja obsługi Italii