Poznań wart poznania. Poznań wart Andrei.


„Gdyby Bóg śpiewał, brzmiałby jak Andrea Bocelli”. Nie sposób nie zgodzić się z tymi słowami Celine Dion. Ceniony przez publiczność na całym świecie, nieuznawany przez klasyków tenor Andrea Bocelli, w wyjątkowy sposób łączy muzykę klasyczną i popularną, dzięki czemu dociera do szerokiego grona odbiorców i kradnie serca słuchaczy. Ja sama uwielbiam Maestro od dzieciństwa, kiedy wystąpił w Łodzi. Pamiętam wywiad, który oglądałam w telewizji, spokojny głos Andrei i moje poczucie, że „to takie niesprawiedliwe, że ten pan tak pięknie śpiewa i nie widzi”. Takie dziecięce myślenie. Od tamtej pory, do dnia dzisiejszego Andrea jest moim ulubionym artystą i gdy tylko koncertuje w Polsce, wiem, że czeka mnie podróż. Czasem zdarza mi się jechać wiele godzin, wziąć udział w koncercie  i wracać nocnym pociągiem do domu (tak jak w przypadku szczecińskiego występu z okazji finału Tall Ships  Races). Moment, gdy Andrea wychodzi na scenę to przeżycie tak ogromne i towarzyszą mu takie emocje, że nie umiem tego ubrać w odpowiednie słowa. Najpierw oczekiwanie, później ekscytacja i niedowierzanie, że to dzieje się naprawdę i przez dwie godziny będę świadkiem czegoś wyjątkowego.

11 maja  2019 roku Andrea Bocelli dał wspaniały koncert na Stadionie Miejskim w Poznaniu, występ ten uświetnił obchody 100. Urodzin Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Właśnie o tym wydarzeniu chciałam napisać kilka słów.




Jak zawsze, i tym razem Andrea nie wystąpił sam, ale towarzyszyli mu wspaniali artyści – piękna i utalentowana Sopranistka Maria Aleida, obdarzona wyjątkowym głosem Ilaria Della Bidia, wirtuoz fletu Andrea Griminelli oraz młodszy syn Andrei – Matteo. Występ tego ostatniego był wielką tajemnicą do samego końca. W zasadzie do momentu kiedy młody Bocelli, zapowiedziany przez  ojca  pojawił się na scenie, wywołując zachwyt wśród publiczności, a zwłaszcza jej żeńskiej części 😉. Wykonawcom akompaniowała Orkiestra Teatru Muzycznego w Poznaniu, pod batutą Carlo Berniniego, a  wtórował im chór złożony z przedstawicieli chórów  uczestniczących w międzynarodowym Festiwalu Universitas Cantas.


Carlo Bernini - dyrygent


Maria Aleida - sopran

Ilaria Della  Bidia - gość towarzyszący

Andrea Griminelli - flet

Andrea i Matteo - Bocelli (zdjęcia artystów pochodzą z  programu dostępnego podczas  koncertu)

Program koncertu


Zastanawiacie się pewnie, jak koncert i to w dodatku klasyczny może inspirować do podróży i dlaczego znalazł się w nowym cyklu „Kultura inspiruje”.  Już spieszę z wyjaśnieniem.
Nie chcę tutaj rozpisywać się na temat każdego z  utworów, bo powyżej macie zdjęcie programu. Doskonale widać,  że pierwsza część to popularne arie operowe. Oczywiście bardzo lubię te utwory, ale zawsze z niecierpliwością czekam na to, co będzie po przerwie. To właśnie wtedy, dzięki wykonywanym na scenie utworom i towarzyszącym im, widocznym w tle, za orkiestrą filmom, mogę choć na chwilę przenieść się do słonecznej Italii, a nawet dalej.
Zaczęło się od instrumentalnego utworu znanego z filmu „Amarcord” i było to genialne wprowadzenie we włoskie klimaty – w tle fragmenty filmów Felliniego, z tańczącą w Fontannie di Trevi Anitą  Ekberg na czele. Później Andrea uraczył nas czymś bardziej „dla ducha” („Ave Maria”, „Panis Angelicus”, „Ave Maria Pietas”), żebyśmy za moment mogli przenieść się na dziki zachód. Wszystko dzięki utworom skomponowanym przez Ennio Morricone, które mistrzowsko wykonał Andrea Griminelli. Podobnie jak za pierwszym razem, w Szczecinie, motyw z filmu „Pewnego razu na dzikim zachodzie” wbił mnie w stadionowe krzesło. Długo jednak nie było mi dane tak siedzieć, bo utworem „Aranjuez” obaj panowie wprowadzili nas w gorące śródziemnomorskie klimaty i za moment byliśmy już w hiszpańskiej Andaluzji. Podczas gdy Andrea wykonywał utwór „Granada”, czułam jakbym znów spacerowała pnącymi się w górę uliczkami miasteczka, wśród białych domów, słyszałam nawet jak ktoś w czasie sjesty gra leniwie na gitarze, żeby wreszcie z tarasu widokowego zobaczyć dumnie prezentującą się Alhambrę. Nogi same rwały się do flamenco 😉. Maestro trafił idealnie w moje ostatnie nastroje. Od jakiegoś czasu bardzo tęsknię za piękną Granadą (choć to przecież nie Italia) i ten utwór króluje na mojej playliście 😉. Po występie Ilarii, która zachwycała się drobnymi rzeczami i pięknem tego świata śpiewając piosenkę „What a wonderful world”, mogliśmy cieszyć się la dolce vita. Włoską podróż rozpoczęliśmy od wzgórz Toskanii. Piękny teledysk do utworu „If only” (dostępny tutaj), pokazuje nam właśnie tę piękną krainę i życie rodzinne oczami… samego Andrei. Może to dość niefortunne sformułowanie, ale to właśnie Maestro jest naszym przewodnikiem. To z jego perspektywy możemy poczuć jego szczęście i słońce grzejące w  twarz, możemy dzielić z nim jego radości i słyszeć śpiew ptaków i radosny gwar rodzinnego domu. Pozostając w gronie najbliższych,  Andrea zgotował wszystkim ogromną niespodziankę, zamiast  wykonać  zaplanowany wcześniej utwór „Can’t help falling in love”, zaprosił na scenę swojego syna – Matteo i w duecie wykonali znane wszystkim fanom „Fall on me”. Przyjemnie patrzyło się na obu panów śpiewających razem. Widać między nimi wyjątkową i silną więź, silniejszą niż tylko więzy krwi. Żadne nagrania nie są w stanie oddać  mocy i barwy głosu młodziutkiego Matteo – niedaleko pada  jabłko od jabłoni 😉.
Po finałowym „Canto della terra” owacjom na stojąco nie było końca, ale artyści nie zostawili głodnej dalszych wrażeń publiczności z  poczuciem niedosytu i dali piękny występ na  bis. Najpierw Ilaria godnie zastąpiła Celine Dion w przepięknym „The Prayer”. Po raz pierwszy usłyszałam ten utwór na żywo i zrobił na mnie jeszcze większe wrażenie niż  koncertowe nagranie z  Central Park w Nowym Jorku. W dobrze znanym wszystkim zgromadzonym „Time to say goodbye” jeszcze raz  zobaczyliśmy wszystkich bohaterów wieczoru, a w tle, przepiękne włoskie krajobrazy. Przemierzyliśmy Italię od Weneckiego Canal Grande, przez Vernazzę w Cinque Terre, aż do Rzymu, gdzie zajrzeliśmy z lotu ptaka do Koloseum. Wisienką na torcie była aria „Nessun dorma” z opery „Turandot”. To było prawdziwe zakończenie z przytupem,  a  Andrea pokazał całą siłę swojego głosu.
Po takich przeżyciach i silnych emocjach bardzo żałuję, że nie jest jeszcze znany termin następnego koncertu Andrei w Polsce, bo uwielbiam tę atmosferę wyczekiwania. Dzięki takim wydarzeniom i facebook’owej grupie fanów (Andrea Bocelli – polska grupa fanów) poznałam też wiele osób, tak samo jak ja podziwiających Andreę i przemierzających Polskę, żeby móc go posłuchać na żywo. W styczniu, przed koncertem w Gdańsku mieliśmy okazję poznać się wreszcie poza internetową rzeczywistością i spotkać naszego idola. Tych emocji nie jestem w stanie opisać słowami. Z tego miejsca raz jeszcze dziękuję Natalii, która to wszystko wymyśliła, a dzięki temu spełniło się coś, o czym nawet nie śmiałam marzyć.





Wspomnienie styczniowego spotkania



Mam jeszcze jedno, takie małe marzenie – wybrać się na koncert Andrei w Teatro del Silenzio, w jego rodzinnym Lajatico. W tym roku nie zrealizuję tego planu, ale może za rok uda mi się przejść tymi samymi ścieżkami co Andrea, a  wieczorem posłuchać jego głosu i być świadkiem niepowtarzalnego widowiska.



Komentarze

  1. To musialo być wspaniale przeżycie ❤ mam nadzieję, że kiedyś uda mi się być na jego koncercie

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. To było wielkie przeżycie. Każdy jego koncert to ogromne emocje, ten był moim ósmym 😉
      Trzymam kciuki, żeby Tobie też sie udało to pdzeżyć 😊

      Usuń

Prześlij komentarz

Popularne posty z tego bloga

Jak zorganizować tani wyjazd do Włoch?

Włochy okiem emigrantki - Marlena de Blasi

Jak nie odkrywać Włoch, czyli instrukcja obsługi Italii