Trio Boffelli - z Łodzi prosto do słonecznej Italii
Całkiem
niedawno miałam okazję uczestniczyć w koncercie Trio Boffelli, w łódzkim
Teatrze Dom. Po trasie koncertowej w
Polsce i Francji zespół zawitał wreszcie do Łodzi. Wbrew temu, co sugeruje
nazwa Trio Boffelli to tak naprawdę kwartet, w skład którego wchodzą: wokalistka
Maja Słoniowska-Boffelli (gra także na ukulele), kontrabasista Alberto
Boffelli, gitarzysta Lorenzo Trentin oraz perkusista Sebastiano Danelli. Jak
sami widzicie, przy akompaniamencie takich instrumentów znane i lubiane włoskie
przeboje nabierają zupełnie innego brzmienia, a zaśpiewane pięknym głosem Mai sprawiają,
że można przenieść się prosto do Włoch, a czas leci zdecydowanie za szybko.
Dodajmy do tego świetny kontakt artystów z publicznością i mamy przepis na
doskonały wieczór z muzyką.
Oczywiście nie
zapamiętałam kolejności wykonywanych utworów, a
jak doskonale wiecie, nie mam
zwyczaju nagrywać koncertów. Wolę oglądać
je „gołym okiem”, a nie przez ekran telefonu. Jednak dzięki uprzejmości
Mai mogę przybliżyć Wam, co działo tamtego wieczoru w teatralnej sali.
Zgodnie z
tytułem koncertu: „Italiano vero” właśnie tym utworem Toto Cotugno
zespół przywitał się z nami i tak rozpoczęła się ta niezwykła podróż, bez ruszania
się z fotela na teatralnej widowni. Choć z
tym ruszaniem się różnie bywało, bo rytmiczne utwory w połączeniu z
charyzmą i włoskimi temperamentami muzyków dosłownie porywały do tańca. Przynajmniej mnie i moje
towarzyszki 😉, bo miałam wrażenie, że reszta widowni
nie była zbyt chętna do zabawy. Chwilami
zespół studził nieco emocje i entuzjazm publiczności spokojniejszymi utworami,
żeby za moment znów zachęcić do szalonej zabawy.
Po energicznym
wstępie publiczność została uraczona kilkoma utworami z repertuaru popularnej
na całym świecie włoskiej artystki – Miny. Kto zna tę piosenkarkę i jej
twórczość, wie doskonale, że swoim głosem i różnorodnością wykonywanych
piosenek potrafi ona zarówno zachęcić do szalonych tańców, jak i uspokoić nieco
zabawowe nastroje i zmusić do refleksji. Wraz z
zespołem przeżyliśmy „Un anno d’amore”, przespacerowaliśmy się uliczkami
włoskiego miasteczka pełnego ludzi, choć w odczuciu bohaterki pustego bez tej
wyjątkowej osoby, mowa oczywiście o „Città vuota”. Mogliśmy posłuchać
intymnej rozmowy w „Parole, parole” i zatańczyć żywiołowo w letnią noc, gdy
Maja śpiewała „Tintarella di luna”. W księżycowym świetle i nadmorskim letnim
klimacie wysłuchaliśmy jeszcze „Guarda che luna” wykonywane dawniej przez Freda
Buscaglione i niemal poczuliśmy wiatr na twarzy, gdy Maja śpiewała „Io sono il
vento” z repertuaru Arturo Testa.
Oczywiście nie
zabrakło także znanych nie tylko italomaniakom przebojów muzyki włoskiej. Razem
z muzykami wyruszyliśmy do liguryjskiego Portofino, w poszukiwaniu miłości –
podczas „Love in Portofino” widziałam oczami wyobraźni niewielkie nadmorskie
miasteczko, z kolorową zabudową, zatoką i zacumowanymi w niej jachtami. W Ligurii
pozostaliśmy chwilę dłużej, ale przenieśliśmy
się do Sanremo z lat sześćdziesiątych, kiedy to młodziutka Gigliola Cinquetti
wygrała festiwal, śpiewając swoje słynne
„Non ho l’età”. W Łodzi utwór ten rozbrzmiał pięknie zaśpiewany dźwięcznym
głosem Mai. Prawdziwie po włosku, żywiołowo i temperamentnie zostaliśmy poderwani z foteli i polecieliśmy
wysoko, za sprawą kolejnego festiwalowego hitu „Volare” („Nel blu dipinto di
blu”) z repertuaru jednego z moich ulubionych włoskich artystów, Domenico Modugno.
Cała widownia zanuciła znane i lubiane „Quando, quando, quando” i niczym
prawdziwi Włosi dała się ponieść małym radościom dnia codziennego, śpiewając wraz
zespołem „Felicità”. Dowiedzieliśmy się co nieco o włoskiej fascynacji
amerykańską kulturą i zwyczajami, dzięki utworowi neapolitańskiego artysty
Renato Carosone pod tytułem „Tu vuo’ fa’ l’americano”. Na koniec, jak
powiedział sam Alberto, zespół zagrał utwór o czymś co jest bardzo ważne dla
wszystkich, niezależnie od narodowości – o wolności. Z głośników popłynęły
dźwięki pieśni włoskich partyzantów „Bella ciao”.
Sami widzicie,
że w krótkim czasie, na scenie i na widowni działo się naprawdę dużo, ale
miałam wrażenie, że koncert mógł trwać zdecydowanie dłużej i skończył się o
wiele za szybko. Nie wiem tylko, jak znieśliby to artyści i ich instrumenty 😉.
Po zakończeniu
koncertu widzowie mogli kupić płytę z utworami wykonywanymi na scenie (choć nie
tylko), porozmawiać chwilę z artystami i poćwiczyć swój włoski 😉.
Maja, Alberto, Lorenzo i Sebastiano mają
świetny kontakt z
publicznością nie tylko na
scenie, ale i poza nią. Muzycy są bardzo
otwartymi, młodymi ludźmi. Pomimo zmęczenia trasą koncertową, chętnie
podpisywali płyty, cierpliwie i z
uśmiechem odpowiadali na wszystkie pytania, bawili publiczność rozmową, a nawet pozowali
do zdjęć.
![]() |
Trio Boffelli z trzema fankami ;), płyta dostępna po koncercie. |
Jeśli kiedyś
Trio Boffelli zawita do Waszego miasta, nie wahajcie się, kupcie bilet i idźcie
na koncert. Gwarantuję Wam, że wyjdziecie oczarowani. Mam nadzieję, że nie był to
ostatni koncert zespołu w Łodzi i jeszcze kiedyś uda mi się spotkać całą
czwórkę i ponownie swoim repertuarem porwą mnie prosto do słonecznej Italii. Ja
ze swojej strony życzę im dalszych sukcesów, nie tylko w Polsce i czekam z
niecierpliwością na kolejny koncert.
Komentarze
Prześlij komentarz