"Ciao ciao Bambina", czyli Marino Marini w Łodzi
„Pomiędzy mych nut stronicami,
Warszawskich dni wspomnienie,
Róża, którą z uśmiechem,
Dostałem miła, od ciebie…”
Warszawskich dni wspomnienie,
Róża, którą z uśmiechem,
Dostałem miła, od ciebie…”
Przyznajcie się, kto z Was
zanucił ten tekst, w dodatku z włoskim akcentem? Zapewne większość 😊.
Tak właśnie w pewien piątkowy wieczór, dla łódzkiej widowni zaczęła się
niezwykła podróż. Niezwykła, bo muzyczna i sentymentalna. Wybraliśmy się do
Italii i za ocean, siedząc w fotelach na sali w łódzkim Monopolis. Naszym
przewodnikiem był sam Marino Marini, w którego wcielił się Nicola Palladini. Już
sam opis spektaklu utwierdził mnie, że może to być doskonała inspiracja do
dalekiej wyprawy: „Ciao Ciao Bambina to najsłynniejsze włoskie piosenki
w autorskiej interpretacji Nicoli Palladiniego, musicalowego aktora z Rzymu, z
towarzyszeniem zespołu muzycznego, jak również podróż przez historię włoskiej
piosenki i utwory dobrze znane polskiemu odbiorcy”. Nie potrzebowałam dalszej
rekomendacji, żeby zakupić bilet, zasiąść na widowni i przenieść się do
słonecznej Italii, choć nie tylko.
Postaram się przybliżyć
Wam mniej więcej szlak tej wycieczki, bo niestety nie zapamiętałam wszystkich
utworów, które wybrzmiały ze sceny, ani tym bardziej ich kolejności, a jak
dobrze wiecie, nie nagrywam tego typu
wydarzeń, bo najlepiej podziwiać je „gołym okiem”. No i gdybym opisała Wam tu
wszystko ze szczegółami, nie wybierzecie się na spektakl 😉.
Wyprawę
zaczęliśmy od rejsu statkiem do USA - kraju, który dla wielu Włochów wydawał
się rajem na ziemi. „Tu vuo fa l’americano” doskonale mówi o fascynacji
mieszkańców Półwyspu Apenińskiego kulturą amerykańską i świetnie wprowadziło
nas w środowisko włoskich emigrantów. Słuchając „’O sole mio” (zaśpiewana w
języku angielskim: „It’s now or never”) i „Mamma” niemal poczuliśmy tęsknotę
Włochów do pięknej ojczyzny, rodzinnego domu i najlepszej na świecie kuchni –
tej u mamy 😉. Marino Marini zabrał nas także na spotkanie z
największymi gwiazdami tamtych czasów – Deanem Martinem i Frankiem Sinatrą („That’s
amore”). W Stanach nie zabawiliśmy jednak długo i przenieśliśmy się do Europy,
a konkretnie odwiedziliśmy Neapol, gdzie zatańczyliśmy „Criminal tango”,
poszukaliśmy prawdziwej miłości w liguryjskim Portofino („Love in Portofino”),
na chwilę wpadliśmy do Rzymu, żeby wrzucić monetę do Fontanny di Trevi z
nadzieją na szybki powrót („Arrivederci Roma”). Pofrunęliśmy też wysoko podczas
znanego wszystkim „Volare”, i to polecieliśmy dosłownie, publiczność poderwała
się ze swoich foteli i śpiewała w głos. Nie zabrakło także tytułowego hitu,
czyli „Ciao ciao Bambina”. Zahaczyliśmy na moment o Francję, gdzie czekała na
nas Dalida i po chwili byliśmy już w Polsce. W zakochanej we włoskim królu
twista Warszawie. Zatańczyliśmy „Mambo Italiano” i twista właśnie, w rytm „24
mila baci”. Rozkręcona publiczność
zaśpiewała jeszcze żywiołową „Marinę” z podziałem na głosy, no i nieśmiertelne,
znane wszystkim „Nie płacz, kiedy odjadę”. Na koniec Nicola podziękował widzom
za piękny wieczór utworem Paolo Conte „It’s wonderful” („Vieni via con me”). Całości
tej podróży dopełniały włoskie krajobrazy, które mogliśmy podziwiać w tle. Sama
rozpoznałam kilka miejsc, po których spacerowałam. Po niektórych nawet w
niedalekiej przeszłości 😊
Kilka zdjęć ze spektaklu, dzięki uprzejmości managementu artysty (autorami fotografii są: Łukasz Pudełko,Dominik Skurzak, Małgorzata Wojtulewicz) |
Tyle
o podróży, bez ruszania się z fotela. Muszę jednak napisać kilka słów o samym
spektaklu i artyście, który przeniósł nas w różne zakątki świata, a szczególnie
pokazał nam piękną Italię i przybliżył postać samego Marino Mariniego. Od
pierwszej chwili, kiedy tylko Nicola Palladini pojawił się na scenie, doskonale
wcielił się w postać, cały czas miałam wrażenie, że to Marini opowiada nam
swoją historię. Nie tracił z oczu innych artystów, których główny bohater
spotkał na swojej drodze, z którymi współpracował, przyjaźnił się, czy miał
wkład w powstanie ich przebojów. Jednak cały czas gwiazda wieczoru była jedna i
niepowtarzalna – Marino Marini. Świetny kontakt z publicznością i włoski
temperament na scenie porwały publiczność do zabawy. Nikogo specjalnie nie
trzeba było namawiać do klaskania w
rytm, a nawet głośnego śpiewania najbardziej znanych włoskich przebojów. Najważniejszą
rzeczą dla mnie była możliwość bliższego poznania historii wyjątkowego artysty.
Dzięki Nicoli dowiedzieliśmy się, że Marino Marini to nie tylko doskonale znane
wszystkim „Nie płacz, kiedy odjadę”, że był to artysta niewątpliwie bardzo
uzdolniony, który pozostawił po sobie wiele przebojów, wykonywanych przez
największe gwiazdy, choć mam wrażenie, że sam pozostał niedoceniony. Zachęcam
do wybrania się na spektakl, jeśli tylko będziecie mieć taką okazję. Może dzięki temu widowisku, chociaż kilkoro
widzów, a może nawet ktoś z Was pokusi się o bliższe poznanie twórczości włoskiego
króla twista. Mamy nadzieję, że jako publiczność nie zawiedliśmy Nicoli, który
na scenie dawał z siebie wszystko, a po
spektaklu zamienił z nami kilka słów i cierpliwie rozdawał autografy.
Na scenie działo się bardzo dużo... |
Fot: Jakub Kubka |
.... po spektaklu udało nam się nawet zdobyć autograf |
Po zakończeniu widowiska, wychodząca z sali publiczność
głośno śpiewała:
„Chociaż będę daleko,
Wrócę miłości śladem,
Więc zanuć naszą melodię,
I nie płacz, kiedy odjadę!”
Wrócę miłości śladem,
Więc zanuć naszą melodię,
I nie płacz, kiedy odjadę!”
Łódź nie płacze i liczy na
ponowne, szybkie spotkanie.
Komentarze
Prześlij komentarz