Florencja - miasto, które wciąga cz.2


Po wstępnym rozeznaniu jakie zrobiłam pierwszego popołudnia po przyjeździe do Florencji
(w moim wykonaniu był to raczej mini maraton 😉), następnego dnia nadszedł czas na zwiedzanie. Nie ukrywam, że bardzo zainspirowała mnie książka Dana Browna „Inferno”, której akcja rozpoczyna się i częściowo dzieje właśnie we Florencji. 




Z samego rana wyruszyłam z postanowieniem, że zaraz po zjedzeniu śniadania ustawię się w kolejce do wejścia do Katedry Santa Maria del Fiore. Było jeszcze dość wcześnie,  a na placu już stali pierwsi chętni na zwiedzanie. Muszę jednak przyznać, że wszystko poszło bardzo sprawnie i nie minął nawet kwadrans, a ja byłam już w środku. Muszę Was ostrzec, że jeśli będziecie chcieli wejść do katedry, trzeba być stosownie ubranym (na moich oczach nie wpuszczono pani, która miała krótkie spodenki i bluzkę ze sporym dekoltem, odsłaniającą ramiona) Fasada katedry znana  jest chyba  wszystkim italofilom, a nawet nie tylko im – wykonana z marmuru w  trzech kolorach: białym, zielonym i bladoróżowym, zdobiona posągami i ornamentami. W środku świątynia nie wygląda już tak bogato. Spotkałam się nawet z opiniami, że  nie warto wchodzić do środka, bo z zewnątrz kościół jest piękny, ale w środku to jakoś tak biednie. Ja nie podzielam tej opinii, bo jak już niejednokrotnie podkreślałam, mniej znaczy więcej, a skromnie nie znaczy biednie, czy tym bardziej brzydko. Najlepiej sami przekonajcie się czy w Wasz gust trafia kolorowa posadzka, freski zdobiące  kopułę czy dzieła uświetniające ściany katedry.








Katedra Santa Maria del Fiore od środka




Dla mnie bardzo ciekawą częścią kościoła jest Kaplica św. Reparaty – pozostałość po stojącym tu wcześniej kościele pod tym samym wezwaniem. Dziś można tam podziwiać pozostałości posadzek, fragmenty fresków czy odnalezione tu płyty nagrobne (między innymi płyta z nagrobka Blunelleschiego – tego samego, który zaprojektował katedralną kopułę). Wejście do kaplicy jest płatne – bilet wstępu kosztuje 15 euro i uprawnia  także do zwiedzania Muzeum Katedralnego, baptysterium św. Jana Chrzciciela, dzwonnicy Giotta i do wspinaczki na  kopułę.



Kaplica św. Reparaty



Po wyjściu z kaplicy od razu udałam się do Muzeum Katedralnego, bo tam rezerwuje się godzinę wejścia na kopułę – nie można tam wejść kiedy nam pasuje, ale o dokładnie wyznaczonej porze, warto mieć to na uwadze. Mnie udało się „załapać” dopiero na późne popołudnie następnego dnia. Skoro już byłam w muzeum, postanowiłam od razu je zwiedzić. Obiekt powstał po to, aby gromadzić dzieła znajdujące się dawniej w katedrze, baptysterium oraz wieży dzwonniczej. Ma to na celu ochronę tychże dóbr przed kradzieżą oraz niszczeniem spowodowanym przez upływ czasu. Poznanie tych wszystkich skarbów, ukrytych na poszczególnych piętrach zajmuje sporo czasu, ale można odpocząć chwilę na tarasie i rozkoszować się widokiem kopuły, z zupełnie innej perspektywy.




Skarby zgromadzone w Muzeum Katedralnym

Widok z tarasu muzeum


Następne na mojej liście było baptysterium św. Jana Chrzciciela. I przyznam się, że niecierpliwie czekałam na możliwość wejścia właśnie do tego najskromniejszego na całym placu obiektu. To właśnie tutaj we wspomnianym przeze mnie „Inferno”, w chrzcielnicy, Robert Langdon znajduje ukrytą, pośmiertną maskę Dantego. W porównaniu z katedrą i dzwonnicą, baptysterium prezentuje się, delikatnie mówiąc, skromnie. Gdzieś wyczytałam, że wygląda jak „ubogi krewny” ;). Ale to tylko pozory. Do jego bogato zdobionego wnętrza prowadzi troje drzwi z brązu, udekorowanych płaskorzeźbami o tematyce biblijnej. Po wejściu do środka żałowałam, że nie mogę być tam sama, bez tych wszystkich ludzi, jak profesor Langdon, ale żeby było to możliwe, musiałabym dostać się tam tak jak on – nielegalnie ;). Rozumiecie, że tak bardzo wolałam nie ryzykować. Spędziłam tam dłuższą chwilę, podziwiając piękne mozaiki, sarkofagi, no i tę słynną chrzcielnicę.




Wnętrze Baptysterium św. Jana Chrzciciela



Po zwiedzeniu tylu zabytków, postanowiłam w następnej kolejności udać się do Ogrodów Boboli. Miałam dość siedzenia „w zamknięciu” w tak piękny, słoneczny dzień. Wieżę Giotta zostawiłam sobie na następny dzień, i tak miałam wspiąć się na kopułę, to przecież żaden problem wejść po schodach dwa razy. Zdradzę Wam, że to był błąd, ale o tym później.
Przed spacerem po Ogrodach Boboli trzeba było pomyśleć o jakimś drugim śniadaniu. Wszak nie samym zwiedzaniem człowiek żyje. Oczywiście posiłek zjadłam pod Palazzo Pitti, swoją ulubioną śniadaniową, florencką miejscówką. Jeszcze wtedy można było zjeść coś siedząc na chodniku we Florencji. Dziś lepiej nie ryzykować, władze miasta wprowadziły zakaz organizowania takich pikników i może okazać się, że cornetto czy kiść winogron będzie jednym z najdroższych posiłków jakie jedliście 😉.
Znów zboczyłam nieco z trasy zwiedzania ;). Ogrody Boboli śmiało można nazwać muzeum na świeżym powietrzu, są one wyjątkowo pięknym przykładem tzw. ogrodu włoskiego. Oczywiście wejście jest płatne. Bilet kosztuje 7 euro (jeśli akurat jest organizowana jakaś specjalna wystawa to 10 euro). Według przewodnika taki bilet uprawnia do zwiedzania Ogrodów Boboli, Muzeum Porcelany, Muzeum Kostiumów i Muzeum Srebra. Jednak z informacji jaką zobaczyłam na bilecie oprócz Ogrodów Boboli mogłam zobaczyć tylko Muzeum Porcelany i Ogrody Bardini. Po odejściu od kasy, pierwszym co przyciągnęło mój wzroki i aparat, była Grota Adama i Ewy, a w niej posągi pierwszych biblijnych bohaterów wygnanych z Raju. Nie chcę opisywać po kolei co widziałam i co mijałam spacerując po Ogrodach Boboli, to wszystko możecie wyczytać w przewodnikach. Mogę Wam tylko poradzić, żebyście planując wybrać się w to wyjątkowe miejsce zarezerwowali sobie sporo czasu, założyli wygodne buty i zaopatrzyli się w sporą butelkę wody. Oczywiście najbardziej zapadł mi w pamięci polski akcent – rzeźba Igora Mitoraja, która pozostała tu po wystawie prac artysty, zorganizowanej tu w 2002 roku. Innym miejscem, które zapadło mi w pamięć było położone na wzniesieniu Muzeum Porcelany. W eksponowanej tam kolekcji można znaleźć prawdziwe skarby – serwisy, filiżanki itp. Jednak moją uwagę przykuł... żyrandol był tak kolorowy i brzydki, że nie mogłam oderwać od niego wzroku. Nie wiem dokładnie ile czasu spędziłam spacerując po Ogrodach Boboli, ale słońce na niebie zdążyło zmienić swoją pozycję 😉.



Grota Adama i Ewy




Muzeum na świeżym powietrzu

Polski akcent - rzeźba Igora Mitoraja



Ogrody Boboli to przykład ogrodu włoskiego


Czy piękny, to rzecz  gustu. Na pewno przyciąga wzrok ;) 







Groty, fontanny, obelisk to jedne z wielu dzieł, na  które można  natknąć się w Ogrodach Boboli


Mimo zmęczenia, od razu skierowałam się do kolejnego miejsca, a konkretnie do Ogrodów Bardini. Nie są może tak okazałe i rozległe jak Giardino di Boboli, ale warto dać im szansę – to świetne miejsce jeśli chcecie uciec od tłumu i palącego słońca, a także świetny punkt do podziwiania panoramy miasta. Byłam tam co prawda we wrześniu, ale było tak cudnie, że nawet nie jestem w stanie wyobrazić sobie jak wygląda to wszystko, kiedy kwitnie większość roślin i jak one muszą pachnieć.





Mniej popularne , ale nie mniej piękne Ogrody Bardini



I tak właśnie minął mi pierwszy dzień zwiedzania Florencji (właściwego zwiedzania, bo wstępnego rozeznania nie liczę). Resztę atrakcji zostawiłam na kolejne dni, ale już doskonale wiecie, że wstępne plany i tak uległy pewnym modyfikacjom. Nie będę jednak uprzedzać faktów. Obiecuję jeszcze jedną relację z mojego pobytu w mieście Medyceuszy i mam nadzieję, że przeczytacie ją z zainteresowaniem. Zatem do zobaczenia we Florencji raz jeszcze😊.

Komentarze

Popularne posty z tego bloga

Jak zorganizować tani wyjazd do Włoch?

"Rzymskie wakacje", czyli Wieczne Miasto śladami księżniczki Anny

Włochy okiem emigrantki - Marlena de Blasi