|
Taki napis kusi i zaprasza,żeby wejść do środka |
Chyba
wszystkie przewodniki po Rzymie, jakie przeczytałam, polecały jako miejsce
godne odwiedzenia Tivoli wraz z Villa
d’Este i Villa Adriana. Niezwykle pomocny „Wujek Google” na hasło: co
zobaczyć w Lazio? Bez wahania odpowiada:
Tivoli. OK. Sprawdźmy to. Dojazd z Rzymu kosztuje około 2,60 Euro (niektóre
pociągi bezpośrednio z Termini, inne z Roma Tiburtina, więc trzeba doliczyć
1,50 Euro za bilet na Metro) – bez
tragedii. Jadę! Na urlopie nie mam w zwyczaju ustawiać budzika (czy ktoś
z Was ma?), więc oczywiście obudziłam się za późno – dwie godziny do pociągu
odjeżdżającego ze stacji Tiburtina, kolejka dziewczyn do skorzystania z
łazienki, no i jeszcze jakieś śniadanie po drodze trzeba zjeść. Dam radę – jak
nie ja to kto? Oczywiście nie udało mi się wyjść na czas i w oczy zajrzał mi
strach czy uda mi się zdążyć – na pewno się uda, cornetto na wynos wystarczy na
śniadanie. Biegiem popędziłam na Metro i zadowolona wsiadłam w pociąg linii B
(niebieska) jadący w kierunku Jonio. Spokojnie siedząc, zerknęłam na rozkład
przystanków i zgadnijcie, co takiego odkryłam. Ten pociąg omija stację
Tiburtina. Wdech, wydech, przesiadka w ten właściwy (kierunek: Rebibbia) –
wydawało mi się, że trwa to wieki, a minęła zaledwie minuta. Wszystko szło
super, nawet były szanse, że zdążę na wcześniejszy pociąg. Dopadłam do
biletomatu, wybrałam bilet, a ta bezduszna bestia nie chciała moich pieniędzy.
Te automaty to mnie chyba nie lubią, wszystkie! Wcześniejszy pociąg zdążył mi
uciec, a ja dalej walczyłam z maszyną. Na szczęście druga okazała się bardziej chętna
do współpracy i już po chwili, z biletem w dłoni, biegłam na peron, biegłam… i
biegłam. Czy to naprawdę musiał być ten oddalony najbardziej jak tylko można?
Na szczęście udało mi się skasować ten nieszczęsny bilet i być w pociągu na 5
minut przed czasem 😉. Taki ze mnie mistrz organizacji.
|
Uliczki Tivoli i panorama doliny |
Pomimo tego,
że cały wyjazd był organizowany bez planu, w Tivoli był jeden punkt obowiązkowy
– Villa d’Este, która swój obecny wygląd zawdzięcza kardynałowi Hipolitowi II d'Este, synowi Lukrecji Borgii i Alfonsa I d'Este, księcia Modeny i Ferrary.
Po wyjściu ze stacji kolejowej, od razu rzuca się w oczy
kierunkowskaz mówiący, w którą stronę iść. Jak wszędzie, tak samo i tym razem wraz
ze mną, w tym kierunku, podążał tłum ludzi. Na szczęście na pierwszym skrzyżowaniu nasze drogi się
rozeszły. Oczywiście, jak zwykle, zgubiłam się w gąszczu ulic. Nie powiem,
bardzo lubię przypadkiem zboczyć ze szlaku – można wtedy trafić w jakieś
nieznane miejsce czy zwyczajnie oglądać codzienne życie we włoskim mieście, ale
czasem chciałabym dotrzeć do wybranego celu bez żadnych nieprzewidzianych
przygód. Tym bardziej, że tych miałam już pod dostatkiem – chyba wyczerpałam
dzienny limit niespodzianek 😉.
|
Bogato, choć gustownie ozdobione wnętrza willi |
Kiedy wreszcie
udało mi się wrócić na właściwą trasę, bardzo szybko znalazłam się przed
wejściem do Villa d’Este. Stała przede mną i zapraszała do środka. Takiego
zaproszenia nie wypada odrzucić, nawet za 10 euro (tyle kosztuje normalny bilet
wstępu). Dużo czytałam o przepięknych ogrodach tej posiadłości, widziałam też
wiele zdjęć w Internecie i przewodnikach, więc najpierw postanowiłam zwiedzić
komnaty. Bałam się, że po zobaczeniu tego całego przepychu żadna z nich nie
wyda mi się wystarczająco piękna. To był bardzo dobry wybór. Niewątpliwie wnętrza
posiadłości są warte tego, żeby je zobaczyć – ozdobione z gustem i ogromnym
rozmachem. Jednak nie dorównują ogrodom – te urzekają bogactwem elementów. Szum
fontann i zapach bukszpanu towarzyszy nam na każdym kroku. Nie wiem jak Wy, ale
ja bardzo lubię słuchać szumiącej wody – wycisza mnie i uspokaja, choć jako
żywioł jednocześnie przeraża. Podczas spaceru po rezydencji także przeżyłam
moment grozy. W jednej z wielu grot usłyszałam ogłuszający huk płynącej wody.
Miałam wrażenie, że za chwilkę porwie mnie rwący potok, a ja nie umiem przecież
pływać i na pewno zginę tu, w tych pięknych ogrodach. Już widziałam te nagłówki
w gazetach, o porwanej przez wodę turystce 😉. Przestraszyłam się nie na żarty, ale
na moje szczęście nikt tego nie
zauważył.
|
Wszechobecny szum wody i... zapach bukszpanu ;) |
|
Schodząc niżej odkrywamy kolejne elementy większej całości...... |
|
.... żeby na samym dole móc podziwiać taki widok. |
Sam ogród
zaprojektowany jest w bardzo zmyślny sposób. Schodząc coraz niżej, poznajemy
kolejne jego poziomy, z których każdy
odkrywa kolejną część pewnej całości, którą w pełnej okazałości można podziwiać,
stojąc na samym dole. Tego widoku nie da się opisać słowami, a nawet najpiękniejsze
zdjęcia nie oddają w pełni tego, co można zobaczyć, usłyszeć i poczuć będąc tam
„na żywo”. Dodam tylko, że przechadzając się alejkami, na każdym kroku możemy
natknąć się na wodne, szumiące niespodzianki 😉.
|
Fontanny, fontanny....
|
|
...i jeszcze więcej fontann ;) |
Jeśli
będziecie kiedyś w Rzymie na dłużej, nie omijajcie tego niewielkiego miasta i jego największej atrakcji. Polecam szczerze wypad w to wyjątkowe miejsce.
Chociaż nie brakuje tu zwiedzających, na pewno będzie to miła odskocznia od
zgiełku turystycznego miasta, prawdziwa uczta dla miłośników piękna i sztuki, jak i tych,
którzy po prostu chcą wyrwać się z zatłoczonej stolicy i cieszyć się chwilą
spokoju. Villa Adriana oczywiście musi poczekać na następną wizytę w Tivoli i
czuję, że doczeka się szybciej niż ja
sama się tego spodziewam 😉
|
Niech Was nie zwiedzie ten widok, to wnętrze rezydencji ;) |
Komentarze
Prześlij komentarz