Pierwszym
miastem Toskanii jakie odwiedziłam była Piza. Nikomu nie trzeba tłumaczyć z
czego słynie – wszyscy znają Krzywą Wieżę. Ale Piza to nie tylko ta wyjątkowa w
swej, pewnego rodzaju niedoskonałości perełka architektury, w tym mieście
urodził się nie kto inny jak Galileusz. Wybór pierwszej bazy noclegowej był
oczywisty – jeśli podróżuje się budżetowo, to właśnie do tego toskańskiego
miasta najłatwiej znaleźć tani lot z Polski. Nie miałam zamiaru rozpisywać
szczegółowo każdego dnia wyjazdu, ale wstępnie zdecydowałam się przeznaczyć dwa
dni na zwiedzanie Pizy i jeden na krótki wyjazd za miasto – najbardziej
przyciągała mnie Lukka.
|
Taki widok witał mnie codziennie po wyjściu z hostelu |
|
Piazza dei Miracoli - pełen turystów chyba o każdej porze dnia |
|
Najważniejszy symbol miasta - Krzywa Wieża |
Jak już
wspominałam w jednym z wcześniejszych postów miasto zrobiło na mnie naprawdę
bardzo dobre, pierwsze wrażenie: cudowni, pomocni ludzie, którzy tak bardzo
przejęli się obcą turystką i tym czy będzie miała jak dostać się do swojego
hostelu na czas; lotnisko położone w bliskim sąsiedztwie, a w zasadzie w samym
mieście (zupełnie inaczej niż w Rzymie). Dodam jeszcze do tego
przesympatycznego, starszego pana w recepcji hostelu i sam hostel – tuż za
murem Piazza dei Miracoli, zza którego dumnie wyglądała jedna z
najpopularniejszych dzwonnic. Zaczęło się bardzo dobrze. Z racji późnej pory
zwiedzanie zostawiłam na następny dzień. Nowe miejsca lepiej poznawać będąc
wypoczętym, ze „świeżą głową” i bystrym okiem.
Na podbój Pizy
wyruszyłam w niedzielny poranek. Krzywa Wieża powitała mnie tuż po wyjściu z
hostelu. Skoro tak blisko miałam główną atrakcję miasta, to właśnie tam skierowałam
swoje pierwsze kroki. Pomimo dość wczesnej pory Piazza dei Miracoli był pełen
ludzi – w większości turystów, z których większość próbowała „podtrzymać”
pochyłą wieżę i uwiecznić to na fotografii. Powoli obeszłam cały plac i z
postanowieniem powrotu, ruszyłam dalej,
zrobić małe rozeznanie w mieście. Wyszłam tą samą bramą, którą dostałam się na
plac i niespiesznie szłam przed siebie, dokąd mnie niosły nogi 😉. Minęłam niepozorne Bagni di Nerone i dalej
wzdłuż Via Carducci, przechodzącej w Borgo Stretto dotarłam na Piazza Garibaldi
– na brzeg rzeki Arno. Kupiłam lody w jednej z lodziarni, to jest moje ulubione
drugie śniadanie podczas włoskich wojaży – pyszne i w dodatku można jeść i
zwiedzać jednocześnie (chociaż wchodzić do muzeów czy kościołów nie polecam 😉).
Szybko podjęłam decyzję, żeby przespacerować się wzdłuż rzeki aż do widocznej
już z daleka Torre Guelfa – Wieży Gwelfów. Przez silny wiatr, spacer nie
należał do przyjemności (nie pomogło nawet jedzone w trakcie pyszne śniadanie).
Wieża Gwelfów wznosi się ponad Starą Cytadelą i obok innej, bardziej popularnej
wśród turystów wieży, stanowi jeden z
symboli miasta. Z tarasu widokowego, można podziwiać nie tylko panoramę
miasta, ale i całe wybrzeże. Niestety w okresie letnim, w niedzielę wejście możliwe jest w godzinach
popołudniowych, więc postanowiłam nie czekać, tylko przejść na drugą stronę
rzeki i poznać tamtą część Pizy.
|
Torre Guelfa |
|
Kamienice wzdłuż Rzeki Arno |
Jak już
wspomniałam, na podbój Pizy wybrałam sobie wyjątkowo wietrzną niedzielę. Idąc
wzdłuż mostu, w silnym wietrze, w dole widząc płynącą rzekę (wyobraźnia
pracowała i Arno wydawała mi się bardzo rwąca 😉) i mając z jednej strony niziutką barierkę,
z drugiej pędzące samochody, zastanawiałam się czy wolę zginąć w odmętach Arno,
czy może pod kołami jednego z pojazdów. Oczywiście przeżyłam tę przeprawę, a
nawet powiem więcej – na drugą stronę rzeki dostałam się bez najmniejszego
nawet uszczerbku 😉. Miałam też wrażenie, że wiatr złagodniał.
Kilka osób nawet zaczepiło mnie
pytając o drogę. Nie powiem,
nawet zrobiło mi się przyjemnie, że
wzięli m nie za tutejszą 😉. W pewnym momencie obok m nie zatrzymał się
młody chłopak jadący na motocyklu i też o coś zapytał. Niestety przez warkot silnika usłyszałam tylko: „…Pisa?”. Nie
wiedząc o co chodzi, rozłożyłam tylko
ręce i pokiwałam głową, a chłopak odjechał. Później zastanawiałam się, czy może
chciał po prostu pokazać mi miasto, a ja
ogłuszona warkoczącym silnikiem straciłam jedyną szansę na zwiedzenie
Pizy na motocyklu 😉. Trudno.
|
Po drugiej stronie rzeki |
|
Via delle Belle Donne ;) |
Na mojej
drodze, dość nieoczekiwanie – nie przypuszczałam,
że szłam w tak szybkim tempie, „pojawił się” maleńki kościół Santa Maria della
Spina, czyli kościół Matki Boskiej Cierniowej. Uwierzcie mi, jest naprawdę
maleńki - jakby wciśnięty pomiędzy
balustradę nad rzeką, a ruchliwą ulicę. Swoją nazwę wziął od przechowywanej dawniej,
w tutejszym tabernakulum relikwii – kolca z korony cierniowej Chrystusa. Odbiłam
się niestety od drzwi wejściowych – akurat trwał tam jakiś remont. Jak pech, to pech, po całości. Bardzo szybko znalazłam
się znów na Ponte di Mezzo (spacer wzdłuż Rzeki zaczęłam po jego drugiej
stronie, na Piazza Garibaldi). Z racji tego, że byłą jeszcze wczesna godzina, postanowiłam
skręcić w lewo i nie wracać jeszcze na Piazza dei Miracoli. Albo ta Piza jest
tak mała, albo ja znów tak pędziłam, bo po chwili znalazłam się na dworcu
kolejowym. Nie chciałam zobaczyć wszystkiego w jeden dzień. Niechętnie
zawróciłam i podążyłam tam, skąd przyszłam. Kiedy znalazłam się znów na Ponte
di Mezzo nie mogłam przestać gapić się na Arno i wzniesione po jej obu stronach
kamienice. Oczywiście zwróciły one moją uwagę kiedy szłam brzegiem rzeki , ale
teraz cały ten obrazek był tak piękny, że postanowiłam wrócić tu wieczorem i obejrzeć
to widowisko w zupełnie innej odsłonie.
Jeśli ktoś
z Was wybrałby się w te okolice w czerwcu,
warto wziąć udział w dwóch szczególnych imprezach. 16 czerwca, w wigilię dnia patrona
miasta - świętego Ranieriego rozpoczyna się Święto Światła – Luminaria. Po
zmierzchu w budynkach po obu stronach rzeki oraz na ich fasadach zapalane są
światełka i lampiony, a w niebo strzelają sztuczne ognie. Następnego dnia rano
na Arno mają miejsce regaty, w których uczestniczą cztery załogi reprezentujące
historyczne dzielnice Pizy. Sam Ponte di Mezzo także jest miejscem szczególnym.
Obecnie jest to najważniejszy most w mieście. W ostatnią niedzielę czerwca
odbywają się tutaj miejskie zawody. Ich uczestnicy mają za zadanie przepchnąć po
metalowych torach ciężkiego wozu. Wygrywają ci, którzy zajmą most i jak najdalej odepchną przeciwnika.
|
Widok na rzekę z Ponte di Mezzo, o różnych porach dnia |
Zeszłam jednak
ze ścieżki mojego spaceru 😉. Kierując się w stronę Krzywej Wieży wybrałam
trochę inną trasę.. Zdecydowałam się zajrzeć na Piazza dei Cavalieri – miejsce wieczornych
spotkań tutejszych studentów. Wiedziałam też, że w 1997 roku, właśnie na tym placu odbył się koncert mojego ulubionego
artysty – pochodzącego z pobliskiego Lajatico Andrei Bocellego. Kiedy
zobaczyłam dość niewielkie rozmiary i kształt placu pomyślałam, że musiało to
być wyjątkowe wydarzenie. Zwłaszcza, że miało miejsce dwadzieścia lat
wcześniej, kiedy ja byłam jeszcze małą dziewczynką. Dziś nagrania z tego koncertu
można oglądać w Internecie, chociaż wiadomo, że to nie to samo co móc usłyszeć i
zobaczyć to na żywo. Do końca mojego pobytu w Pizie ten plac był punktem obowiązkowy podczas każdego spaceru na dworzec, w drodze powrotnej też musiałam tu
zajrzeć 😊.
|
Piazza dei Cavalieri. Wyobrażałam sobie, że jestem na tym wyjątkowym koncercie |
Przyszedł czas
na odwiedzenie głównych atrakcji miasta – nie ukrywam, że głównie po to tutaj przyjechałam 😉
Ale muszę poprosić Was o odrobinę cierpliwości, bo tak bardzo rozpisałam się na
temat pozostałych części miasta, że te zostawię sobie na osobny wpis. Będą obiecane
w tytule przygody, bo to co opisałam do tej pory jest tylko namiastką tego co
spotkało mnie w mieście Galileusza. Na pewno dzięki temu długo nie zapomnę o Pizie 😉
Komentarze
Prześlij komentarz